poniedziałek, 28 czerwca 2010

SENS ŻYCIA JAKO CZYNNIK LECZĄCY

SENS ŻYCIA JAKO CZYNNIK LECZĄCY

Kwestia sensu życia to zagadnienie opisywane w niezliczonych rozprawach filozoficznych i psychologicznych. Jest to zarazem (w przeważającej mierze) główna racja istnienia tych dziedzin wiedzy. Sens życia (i śmierci) to podstawowe egzystencjalne pytanie każdego człowieka, na które nie ma gotowej odpowiedzi, ale przed którym nie ma też ucieczki. Na nieszczęście ogromna większość ludzi zadaje sobie pytanie o sens dopiero na łożu śmierci lub w jej pobliżu. Często całość działań psychoterapii sprowadza się do postawienia pytania o sens, zaś samo odkrycie lub choćby zbliżenie się do sensownej odpowiedzi bywa skutecznym lekarstwem w wielu przypadkach nerwic czy egzystencjalnych kryzysów związanych zazwyczaj z niespotykaną wcześniej, przełomową sytuacją.

O potrzebie sensu życia
Kazimierz Obuchowski w książce "Galaktyka potrzeb" traktującej o psychologii dążeń ludzkich zdefiniował sens życia jako potrzebę i poświęcił tej potrzebie 1/3 objętości pozycji. Potrzeba w ujęciu Obuchowskiego dotyczy tego, co jest człowiekowi niezbędne, aby istniał jako organizm, rozwijał się jako osoba i był wolny psychicznie. Zatem pełny rozwój osobowości nie jest możliwy bez zrealizowania tej właśnie potrzeby. Jej istotą jest skonstruowanie własnej, abstrakcyjnej koncepcji życia, w ramach której można się pozytywnie i twórczo spełniać do końca istnienia.
Filozoficzny nurt egzystencjalizmu spopularyzowali tacy francuscy myśliciele jak Sartre i Camus. Oczywiście nie byli oni pierwszymi, którzy poruszyli wagę zagadnienia sensu życia, ale dzięki swojej popularności uprzystępnili egzystencjalne niepokoje szerszej publiczności. Na popularność egzystencjalizmu wpłynęła powojenna trauma oraz niemożność zrozumienia ludobójstwa o niespotykanych wcześniej rozmiarach. Wynika to z tego, że nieodłącznym cieniem sensu życia jest sens śmierci.
Twórcą, powstałej tuż po II Wojnie Światowej psychologii egzystencjalnej, zwanej też logoterapią, czyli terapią poprzez odnajdywanie sensu i znaczenia był psychiatra Victor Frankl. Zdaniem Frankla (który będąc lekarzem-psychiatrą żydowskiego pochodzenia przeżył pobyt w obozie koncentracyjnym) sens życia to umiejętność odnalezienia i wykonywania szczególnych zadań, które w przypadku każdej jednostki są indywidualne. Owe zadania nie są przypadkowe, a zaangażowanie w ich realizację wynika z powołania oraz z poczucia odpowiedzialności. Dla innego geniusza myśli psychologicznej, C.G. Junga wspomniane powołanie (a właściwie wezwanie) nosi miano misji życiowej, którą jego zdaniem przepowiadają sny z wczesnego dzieciństwa, a w przypadku ich braku -- najwcześniejsze wspomnienia (James Hillman zamplifikował tę tezę tworząc „teorię żołędzia” zgodnie z którą nasz los w formie zalążkowej jest już opisany w momencie narodzin. Nie jest to ścisły opis typu „kim będę”, ale wedle tej wielce prawdopodobnej teorii, na pewno można powiedzieć, że dana osoba będzie dębem, a nie np. sosną, a specyficzne czynniki wrodzone lecz nie genetyczne, zdają się mieć dominujące znaczenie znacznie przekraczające uwarunkowania środowiskowe.)
Zdaniem Junga, prawie jedna trzecia analizowanych przez niego przypadków, nie było nerwicami dającymi się określić czy opisać klinicznie, lecz były to cierpienia związane z poczuciem bezsensowności i bezcelowości życia czyli z brakiem możliwości zrealizowania potrzeby sensu życia. Warto tutaj podkreślić, że u Frankla zadania nadające życiu sens wiążą się ze społeczeństwem, a nawet z Wszechświatem i wymiarami religijnymi. Z kolei u Junga społeczny aspekt życiowego mitu sprowadza się do odpowiedzi na pytanie: „Jaki mit chce się ujawnić oraz zaistnieć przeze mnie?”
Trzecim z wielkich psychologów XX w., a historycznie pierwszym, który pisał o znaczeniu sensu życia był Alfred Adler. Dla tego psychiatry "żyć znaczy rozwijać się", życie jest ciągłym doskonaleniem się. Adler uznał dążenie do doskonałości za wrodzony instynkt człowieka, który to instynkt wskutek błędnych zabiegów wychowawczych lub propagandowych może ulec zaburzeniu. Sensem życia jest samo dążenie do doskonałości, o ile jest sprzężone z poczuciem wspólnoty. Zdaniem Adlera poczucie wspólnoty jest zbiorowym celem, a właściwie zbiorową doskonałością ludzkości. Jednostka tylko wtedy postępuje we właściwym kierunku, gdy i żyje i dąży do sukcesu jako cząstka całości. Doskonalenie siebie powinno brać pod uwagę interesy innych ludzi i przebiegać w poczuciu wspólnoty. W ujęciu Adlera człowiek może określić siebie oraz swój sens życia wyłącznie w odniesieniu do innych ludzi.
Zagadnienie potrzeby sensu życia poruszało na różny sposób wielu innych psychologów i terapeutów. Często bywało to opisywane zupełnie innymi określeniami, jak misja życiowa, mit życia czy cel życia. U A. Maslowa i C. Rogersa metapotrzeby, samoaktualizacja, samorealizacja i spełnienie są innymi sposobami opisywania tej problematyki.
Z punktu widzenia biografii, potrzeba sensu dostrzegalna jest już w pytaniach dzieci w wieku przedszkolnym. W wyższych klasach szkół podstawowych uczniowie zapytują o sens czy też bezsens przyswajania pewnych wiadomości. Pierwsze i niejednokrotnie bardzo doniosłe zetknięcie z wyraźnie postawionym pytaniem o sens istnienia ma miejsce w wieku dojrzewania. Później stykamy się z dotkliwą potrzebą odnalezienia sensu życia w chwilach decydujących zmian biograficznych, jak np. rozwód, dorosłość i usamodzielnienie się dzieci, utrata pracy lub przejście na emeryturę, poważne choroby czy śmierć. Często w okresach związanych ze zmianą następuje wyraźne pogorszenie jakości życia. Obniżone samopoczucie przyczynia się do licznych schorzeń psychosomatycznych. Cytowany Obuchowski wymienia trzy rodzaje nerwic egzystencjalnych będących efektem niezrealizowanej i nieuświadomionej potrzeby sensu życia. Prawdopodobnie syndrom chronicznego zmęczenia oraz wypalenie zawodowe jest w dużej mierze związany z brakiem możliwości realizacji potrzeby sensu.
Niezwykle istotne, a jednocześnie rzadko dostrzegane jest rozróżnienie pomiędzy „nadanym” a „własnym” sensem życia. Bardzo często w tym miejscu przebiega granica pomiędzy przedmiotowością a podmiotowością człowieka. Obecne zaburzenia kulturowe, postmodernistyczne przemiany organizacyjne i społeczne są wynikiem rewolucji podmiotów, której ukryte trendy obecne były już w latach 30-tych XX w., zaś z jej jawnym wyrażeniem mamy do czynienia od lat 60-tych XX w.
Nadany życia, to sens przyswojony przez jednostkę wraz z procesem socjalizacji, identyfikowania się z określonymi wartościami i rolami społecznymi. Taki rodzaj sensu jest zazwyczaj zawężony do jednego rodzaju aktywności wraz z przynależnymi jej wartościami i ideami. Jak dotąd kultura i wychowanie skłania się do takiego właśnie pojmowania sensu życia. Realizowanie przypisanej jednostce roli jest stosownie wynagradzane. Spełnianie zewnętrznie stawianych wymagań w przekonaniu o ich nadrzędnej wartości sprawia, że te wymagania i ich spełnianie nadają sens działaniom jednostki. Przykładowo sens życia może nadać bycie matką, politykiem, lekarzem, fundamentalistą religijnym czy nawet przestępcą. Stwarza to pewne ramy funkcjonowania, a zarazem uprzedmiotawia człowieka, choć jednocześnie zabezpiecza potrzebę sensu życia. Jednak w tym przypadku to nadany sens życia kieruje postępowaniem człowieka a nie człowiek jako podmiot kieruje swoim życiem. Nadany sens życia wyznacza co i jak powinno się robić. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na refleksje, dociekania czy modyfikacje. Wykonywane działania niewątpliwie mają sens, ale wynikają z nieświadomej introjekcji wzorców kulturowych, zaś poczucie sensu nadanego ogranicza autonomię jednostki i jest ograniczone w czasie. Matka traci nadany sens życia wraz z wydorośleniem dzieci, polityk, gdy traci głosy wyborców, lekarz może utracić prawo wykonywania zawodu, fundamentalista religijny odkryje, że został oszukany przez swojego guru, a przestępca straci nadany sens życia, gdy trafi do więzienia.
Zdaniem Obuchowskiego własny sens życia powinien być świadomy, ujęty na tyle ogólnie (to znaczy w ramach ogólnej koncepcji), aby można go było poddawać modyfikacjom. Powinien być na tyle rozbudowany, żeby możliwe było zrozumienie jego źródeł a skutki jego realizacji przewidywalne. Ma być podstawą aktywnych, zdecydowanych wyborów spełniających kryteria altruizmu i stabilnej co do kierunku, a zmiennej w formie realizacji działań. Człowiek staje się w tym przypadku podmiotem i aktywnie oddziałuje na świat. Wiąże się to z odpowiedzialnością oraz psychologicznymi kosztami wynikającymi choćby z nieustannej konieczności dokonywania i weryfikacji świadomych wyborów. Jednak własny sens życia daje przede wszystkim szansę ciągłego rozwoju do końca istnienia jednostki uodparniając na manipulacyjne zakusy popkultury oraz nieświadome przyjmowanie ról społecznych.
Własny sens życia wiąże się z powstaniem człowieka-podmiotu, który posiada autonomię psychiczną, osobistą refleksję oraz własne plany życiowe. Posiadanie własnej koncepcji sensu życia umożliwia jednostce formułowanie osobistych zadań dotyczących nie tylko tego, co bezpośrednio się przed nią znajduje, ale i dalszej przyszłości. Własny sens życia nie oznacza zerwania lub zanegowania tradycji czy kultury. Jeśli ktoś kontynuuje tradycję, to ustawicznie poddaje ją konstruktywnej krytyce, dopytuje i sprawdza jej wartości, a tym samym swój własny, wolny wybór. Jest to twórcza postawa ukierunkowana na zmiany, a jak powszechnie wiadomo, jedynym stałym czynnikiem we współczesnym świecie wydaje się być właśnie zmiana.
Obuchowski do kategorii własnego sensu życia dodaje ważny czynnik ekologiczny. "Punktem wyjścia powinna być sama jednostka i jej wizja siebie w tym świecie, który ona będzie zmieniać, sama się zmieniając". Człowiek-podmiot, jako cząstka środowiska powinien dążyć do demokracji partycypacyjnej, gdyż składanie pełni odpowiedzialności na ręce polityków-przedstawicieli jest pozbywaniem się części własnej podmiotowości. Wiąże się z tym konieczność własnej aktywności samorządowej oraz wykształcanie ekologicznego sensu życia. Pozwala również na spełnienie potrzeby dystansu, która jest warunkiem wolności psychicznej. Własny sens życia prowadzi do wykształcenia rozwiniętej osobowości, a jest nią autonomiczna, podmiotowa i wolna psychicznie jednostka, która choć spełnia pewne role w świecie to dzięki dystansowi psychicznemu nie identyfikuje się z nimi w pełni. Jednostka taka posiada emocje i różne koncepcje, ale jest równocześnie od nich wolna i jest zdolna do ich przeformułowania. Taka jednostka jest świadoma, że jest czymś znacznie więcej niż tylko swoimi rolami, emocjami i koncepcjami. Jednocześnie na takiej osobie ciąży świadomość, że nie może na nikogo przenosić swojej odpowiedzialności za to, co czyni sama i co czynią inni bez jej sprzeciwu.
Podsumowując zacytuję raz jeszcze Obuchowskiego, który przeżył sowieckie łagry przez co jego biografia jest w pewnych punktach zadziwiająco zbieżna z obozowymi doświadczeniami V. Frankla:

„ Człowiek dojrzały intelektualnie, refleksyjny, musi, prędzej czy później, w obręb swoich zainteresowań wprowadzić sens siebie samego. Wynika to z samej logiki poznawania świata. Własny sens życia jest czynnikiem warunkującym stabilność motywacyjną osoby, odporność na przeszkody, satysfakcję z życia i stawanie się coraz lepszym. Sens życia powinien być wytworem własnej refleksji osoby, a jego racje powinny być wyraźnie określone, tak aby istniała szansa modyfikowania go w miarę zmian warunków życia, zdobywania nowej wiedzy, nowego rozumienia świata.
Gdy sens życia jest nadany z zewnątrz, gdy wynika z przepisów roli, z nadanego z zewnątrz systemu wartości lub sytuacji, jego wpływ na losy człowieka jest ograniczony w czasie. W określonych warunkach każdy sens życia jest decydującym warunkiem zachowania siebie.”

Głęboka demokracja i telos
Głęboka demokracja to sformułowany przez amerykańskiego psychologa A. Mindella termin, który nadaje równą rangę i wagę wszystkim naszym wewnętrznym częściom, ale także czynnikom oraz podmiotom zewnętrznym. Głęboka demokracja postuluje docenienie i poznanie wypieranych, tłumionych bądź rzutowanych na innych elementów nieświadomości.
Z kolei grecki TELOS,to cel, zwieńczenie, zakończenie, ale też, o czym rzadko się wspomina, telos związany jest z przyszłością! Jest to pociąg wpływający na nasze losy z całkiem niedalekiej przyszłości. Jego smak jest podobny do matematycznego atraktora. Telos odwraca prawo przyczyny i skutku, a właściwie działa w tym samym kierunku, ale z odwrotnym wektorem. Oznacza to, że skutek zaistniały w przyszłości subtelnie oddziałuje na teraźniejszość w akcie stawania się danego wydarzenia czy zjawiska.
W psychologii zorientowanej na proces podobnie jak w analizie jungowskiej zakładamy, że każdy człowiek ma do spełnienia pewną misję, którą nadaje mu Jaźń czyli Dusza czyli Psyche czyli Śniące Ciało.
Postępowanie zgodnie z tą misją, to realizacja własnego sensu, realizacja „legendy życia” lub też podążanie Castanediańską „ścieżką serca”. Interesujące, że bardzo wiele osób, podobnie jak szamani w licznych tradycjach czuje wewnętrzny przymus do podążania tą, a nie inną drogą. Wezwanie w przeciwieństwie do powołania często bywa utożsamiane z przymusem i bywa bolesne, ponieważ musimy porzucić to, co nam znane, a przez to (pozornie) bezpieczne...

niedziela, 27 czerwca 2010

Vipassana i Głęboka Demokracja

W buddyzmie mahajany ważnym czynnikiem rozwoju duchowego jest troska o dobro i szczęście wszystkich czujących istot, przejawiająca się w (na przykład) nie odmawianiu udzielania pomocy, unikaniu przemocy i nie zadawaniu żadnego rodzaju cierpienia. Postawa udzielania wszelkiego rodzaju pomocy, czy darów winna być rozwijana w duchu altruizmu, bez myśli o "zapłacie" (choćby "karmicznej" w przyszłym wcieleniu) lub wynagrodzeniu za "dobry" uczynek. Wzorem takiego postępowania jest ideał bodhisattwy, który ślubuje nie osiągnąć oświecenia (nirwany) i postanawia wspomagać innych aż do chwili, gdy wszystkie istoty również nie wyzwolą się z kręgu ponownych narodzin (samsary) i cierpienia. Jest to bardzo istotny element tej tradycji, pozwalający zmniejszyć poczucie dumy i ważności danej osoby. Rozwija się wówczas współczucie, czy też lepiej to ujmując współodczuwanie z innymi istotami, które podobnie jak i my cierpią na skutek niewiedzy (awidja). To współczucie wynika także w sposób naturalny z medytacji i daje się odczuć, w chwili gdy zanika poczucie twojego "ego", czyli koncepcji "ja". Tak więc dla osoby wcielającej w życie ideał bodhisattwy, cierpienia drugiej osoby i działania skierowane na pomoc dla niej są ważniejsze od problemów własnego "ja". Żywym ideałem bodhisattwy jest np. Dalaj Lama. Przez szereg lat, taka postawa bodhisattwy - niezauważalnego "pomagacza" - była także moim kierunkiem i sposobem działania w świecie.
Przed wielu laty ( co najmniej 15 lat temu) razu trafiłem na trening medytacji vipassany prowadzony w Przesiece przez nauczycielkę z amerykańskiego Insight Meditation Society. Vipassana – czyli medytacja wglądu, to główna praktyka najstarszej tradycji buddyjskiej – therawady. Częścią kilkudniowego treningu była praktyka (wraz z innymi) medytacji metta bhawana, co znaczy: pielęgnacja miłującej dobroci.
Na początku tej praktyki stosuje się następującą prośba o wybaczenie i deklarację wybaczenia innym: "Jeżeli skrzywdziłem lub obraziłem kogoś myślą, słowem albo uczynkiem, proszę o wybaczenie. I sam dobrowolnie wybaczam każdemu, kto mnie skrzywdził lub obraził". Należy powtórzyć w myśli tę formułę raz lub dwa razy, wyraźnie jasno, z pełnym zrozumieniem i świadomością – nie „mechanicznie” - , tak aby skutecznie oczyścić umysł od wszelkich pozostałości nieżyczliwości lub niechęci.
Następnie przez kilka minut należy kierować do siebie miłującą myśl: "Obym był zdrowy, szczęśliwy, spokojny i wolny od wszelkiego cierpienia", intensywnie koncentrując się na sensie tych słów. Ba a a a a a rdzo POWOLUTKU. Później te myśli i uczucia zaczyna się przenosić na innych:

"Tak jak ja pragnę być zdrowy, tak niechaj wszystkie istoty będą zdrowe.
Jak ja pragnę być szczęśliwy, tak niechaj wszystkie istoty będą szczęśliwe.
Jak ja pragnę być spokojny, tak niechaj wszystkie istoty będą spokojne.
Jak ja pragnę być wolny od wszelkiego cierpienia, tak niechaj wszystkie istoty będą wolne od wszelkiego cierpienia".

Po kilkukrotnym powtórzeniu tych fraz w umyśle, zaczyna się wysyłać miłującą dobroć ku wszystkim istotom. Najpierw ku tym, które są mi bliższe, które bardziej lubię, później ku "neutralnym", a w końcu ku nielubianym a nawet ku znienawidzonym wrogom.
Powtarzając słowa "Obym był zdrowy, szczęśliwy, spokojny i wolny od wszelkiego cierpienia" odkryłem w sobie opór. Życzenia szczęścia, zdrowia i braku cierpienia dla wszystkich istot nie stanowiły żadnego problemu. Zacząłem więc badać co jest treścią tego oporu i po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że tyle jest przecież cierpiących istot na świecie, a ja się doskonale czuję, jestem zdrowy, spokojny, szczęśliwy i (zazwyczaj) wolny od cierpienia, a zatem nie jest w porządku względem tych cierpiących istot, życzyć sobie aż tak dobrze. Jednak duch poszukującego wiedzy naukowca nie dawał mi spokoju i co pewien czas powtarzałem tę praktykę, aby sprawdzić jak się ma mój opór. Po pewnym czasie, około dwa lata później, gdy miałem za sobą trochę treningu psychologicznego i własnej terapii, przyszło nagłe zrozumienie, objawienie lub wgląd, rodzaj nagłego osiągnięcia porcji wiedzy, typu: acha! więc to tak się sprawy mają!
Zrozumiałem, że mój opór wynikał z faktu utrzymywania subtelnego rozróżnienia pomiędzy "ja" a "inni". Przywiązanie do obrazu mojego odseparowanego od świata "ja", powodowało utrzymywanie granicy, oddzielenie od innych czujących istot. Jednocześnie dogłębnie zrozumiałem, że w tym holograficznym, współzależnie istniejącym wszechświecie wszystkich istnień, cokolwiek będę życzył sobie, będę także życzył wszystkim istotom i na odwrót. Wszelkie oddzielenie i koncepcja "ja" i "inni", wynikały po prostu z wytyczania granic pomiędzy "ja" i "nie ja" przez mój dualistyczny, różnicujący umysł.
Tak więc praca z oporem ma różne zakończenie, ale (na szczęście) rzadko kiedy jest tak długotrwała jak w tym przykładzie :))). Jest przy tym bardzo skuteczna. Wszelkie zmiany w świecie najlepiej rozpoczynać od zmian w świecie swoich odczuć. Podobnie rzecz ma się z miłością. "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego", oznacza że dopóki nie pokochamy i nie zaakceptujemy siebie, nie będziemy w stanie pokochać i zaakceptować innych.
Św. Franciszek Salezy pisał: "Nie ma lepszej drogi do osiągnięcia życia duchowego niż zaczynać ciągle od nowa i nigdy nie myśleć, że już zrobiliśmy dosyć. Jak możemy okazywać wyrozumiałość dla wad bliźniego, skoro brakuje nam jej dla własnych? Kto trapi się swoimi wadami, nie naprawi ich. Źródłem poprawy jest umysł cichy i spokojny".
Jednak myliłby się ktoś, sądzący że ogólnie medytacja, a w tym przypadku metta bhawana lub karuna i mudita (współczucie) powoduje bezwolność, wycofanie się ze świata, uległość i brak aktywności. Wbrew rozpowszechnionym opiniom jest dokładnie na odwrót. Nauczycielka medytacji Sharon Salzberg w swojej wspaniałej książce „Loving Kindness – The Revolutionary Art of Happiness” opisuje jak pewnego razu w Indiach, w Kalkucie, jadąc z przyjaciółką rikszą przez zatłoczone centrum, zostały napadnięte przez pijanego jegomościa. Pełen niedwuznacznych zamiarów opryszek prawie wyciągnął jedną z nich z rikszy. Przez kilka minut przerażone kobiety siłowały się i szarpały z tym mężczyzną, walcząc o pozostanie w pojeździe. Na szczęście połączone siły kobiet przeważyły szalę zmagań. W jakiś czas potem w buddyjskim centrum w Bodh Gaya, opowiadały o tym zdarzeniu swojemu, wielce świątobliwemu, słynącemu z łagodności i dobroci, indyjskiemu nauczycielowi medytacji, pytając jak powinny postąpić. Odpowiedź mistrza Munindry brzmiała: "Z sercem przepełnionym miłującą dobrocią, powinnaś zdzielić go parasolką przez łeb, tak mocno, żeby się odczepił".
Buddyjski komentarz do tej historii jest taki, że najważniejsza jest motywacja podejmowanych i wykonywanych działań. To, jakie są twoje najszczersze odczucia w głębi serca. Inaczej sprawy się mają, gdy jesteśmy motywowani nienawiścią i gniewem, czy chwilowym afektem, a inaczej gdy działamy z życzliwością, nawet gdy chodzi dokładnie o ten sam czyn. W ikonografii tybetańskiej, dziesiąta z pośród jedenastu głów bodhisattwy współczucia - Awalokiteśwary, ma przerażający wygląd. Obrazuje ona gniewny aspekt współczucia, ponieważ po prostu taki też istnieje. Tak więc tupiąc stanowczo w podłogę i krzycząc w pełni asertywności: "Nie, tego nie zrobię!", w niektórych przypadkach okazujemy ten właśnie aspekt współczucia, skierowanego do nas samych (i całego przemęczonego świata !).
Faktyczna miłość i pełna akceptacja samej/go siebie – takim jakim się jest z wadami, zaletami i darami wnoszonymi w świat, a co za tym idzie, także i wszystkich innych osób, przyczynia się do uzdrowienia większości chorób i problemów człowieka. Ma to bezpośrednie odzwierciedlenie w stanie fizycznym naszego organizmu. W pewnym, często powtarzanym (i często cytowanym) eksperymencie medycznym wykazano, że samo oglądanie filmu o miłości, albo filmów biograficznych o takich postaciach jak Matka Teresa z Kalkuty, czy Dalaj Lama, powodowało u widzów wzrost poziomu immunoglobulin A w ślinie - pierwszej linii obrony przed zakażeniami chorobami wirusowymi i bakteryjnymi 1.
Jednak jak w każdym przypadku, należy być czujnym i wychwytywać za pomocą swojego serca iluzje i złudzenia. Wiele jest osób pełnych samouwielbienia, borykających się z problemami wynikającymi z narcyzmu i zadufania. Miłość (nawet do siebie) deklarowana bywa pod warunkiem że .... (np. "ty też mnie będziesz kochać" lub "a kochasz mnie mój miły/miła?, bo jak nie, to wiesz ...)
:))

przypis a propos wspomnianych badań:
David McClelland i Caroll Kirsnit, Harvard 1982. Warto dodać, że niektórzy widzowie po raz pierwszy widzieli i słyszeli o osobie Matki Teresy i Dalaj Lamy. Nie deklarowali też swojej wcześniejszej sympatii skierowanej ku tym osobom, a zatem sam przykład zastosowania i działania w praktyce altruistycznej i nieuwarunkowanej miłości, powodował rezonans w odpowiednich strukturach emocjonalnych. Co ciekawe, efekt podniesienia poziomu immunoglobulin, trwający nieco poniżej godziny, mógł zostać przedłużony, jeżeli badani myśleli o czasie, w którym byli otaczani serdeczną opieką i miłością. Raz jeszcze potwierdza się teza, że dla nieświadomości czas nie istnieje. Wszystko odbywa się teraz. TERAZ I TUTAJ - bo nie istnieje "gdzie indziej" albo mówiąc inaczej -- owo "gdzie indziej" jest właśnie Tu i Teraz.

sobota, 12 czerwca 2010

Wychowanie bez bicia, w tym oczywiściwe bez "klapsów"

Tekst z Charakterów,

ciekawe, że sondaż zamówiła i opublikowała "Rzepa" dziennik o proweniencji raczej konserwatywno-prawicowej...


"Wychowanie przez czy bez klapsa?"

Polacy popierają prawny zakaz bicia dzieci, ale uważają też, że klaps wymierzony dziecku w zaciszu domowym... nie jest czymś złym. Tak wynika z sondażu przeprowadzonego przez ośrodek badawczy GFK Polonia na zlecenie dziennika "Rzeczpospolita".

To reakcja na najnowszy pomysł rządu, by całkowity zakaz bicia dzieci wpisać do polskiego prawa. Taki zakaz obowiązuje w 23 krajach świata, m.in. w Chile, Urugwaju, Hiszpanii, na Węgrzech, Ukrainie i Litwie. W Polsce temat przemocy wobec najmłodszych wywołały dramatyczne przypadki śmierci dzieci zakatowanych przez swoich rodziców.
Co Polacy myślą o wychowaniu przez kary cielesne? Ankieterzy GFK Polonia najpierw pytali uczestników badania, czy bicie powinno być zakazane prawnie, a potem prosili o ocenę, czy klaps jest dopuszczalną karą. Wyniki ankiety są szokujące! Co prawda 66 proc. respondentów popiera wprowadzenie przez Sejm ustawowego zakazu bicia dzieci, ale o 12 proc. więcej osób nie widzi nic złego w tym, że rodzic od czasu do czasu da dziecku klapsa. Tylko co jedenasty ankietowany był zdecydowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek przemocy wobec dziecka, nawet klepnięcia w pupę.
Być może pozornie niewinne klapsy cieszą się tak dużym poparciem dorosłych, bo ponad połowa uczestników ankiety przyznała się, że zdarzyło im się uderzyć dziecko. Psychologowie nie mają jednak wątpliwości: nie ma „dobrych” i „usprawiedliwionych” klapsów. Każde uderzenie dziecka ma negatywne konsekwencje psychologiczne. – Nie zdyscyplinujesz dziecka biciem, krzykami i surowymi karami! W ten sposób spowodujesz jedynie to, że dziecko stanie się jeszcze bardziej agresywne – przekonują amerykańscy naukowcy. Michael Sheehan i Malcolm Watson, psychologowie z Brandeis University w USA, w ciągu pięciu lat przebadali 440 dzieci, które w chwili rozpoczęcia projektu badawczego miały po 10 lat. Co roku spotykali się z nimi, a matki relacjonowały psychologom, jakie stosują metody wychowawcze wobec swoich pociech. Okazało się, że surowe matki – stosujące kary cielesne i agresywne słownictwo – zwiększyły agresję u swoich dzieci. Natomiast matki, które używały łagodnych technik upominania, chociaż nie zredukowały w dzieciach agresji, to również jej nie zwiększyły.

W nurcie Anty-Wychowania dalej i dalej (od mainstreamu) ...

Naomi Aldort jest psycholożką społeczną z Ameryki, która napisała książkę pt.: "Raising Our Children, Raising Ourselves". Nie jest to bynajmniej li tylko naukowa teoria o naturalnym wychowaniu dzieci bez nagród i kar, ponieważ Naomi urodziła, wychowała i uczyła w domu zgodnie z prezentowanymi w książce zasadami naturalnego rodzicielstwa-i-wychowania 3 synów -- z niebywałymi rezultatami...

o nauce Lennona z prezentowanego filmu pisała tak na kilka miesięcy przed nagraniem poniższego video:

"At the piano, 3-year-old Lennon plays random sounds. "Why don't you teach him to play?" asks my visitor from the East Coast, who knows that I am a pianist. "He is learning," I say. "I can never match the effectiveness of this natural way of mastering a skill." My friend looks at me doubtfully. "When you come again for a visit next year you'll see," I say. Even though I have no idea where Lennon's playing is going, I figure she'll see growth in whatever he will do as long as he is free to play."

Zatem Lennon uczył się przez samodzielne dociekanie, obserwując mamę i powtarzając ze słuchu !
Obecnie Lennon jest wirtuozem pianina (gra też na skrzypcach, dyryguje i komponuje --- aha! I nie chodził do szkoły podstawowej ani średniej)

Naomi w jednym z artykułów pisze, że kiedy chciała pochwalić się przed mężem, jak z kolei najmłodszy z synów, Oliver w wieku 2 lat (!) podszedł do pianina i czysto "od pierwszego strzału" zagrał gamę, to 2-letni Oliver obraził się na taki akt manipulacji nagrodą i przez 3 tygodnie nie podchodził do pianina !

AHA (przy okazji) -- Oliver też gra na pianinie (I TO JAK -- zobacz jego Chopina w wieku 12 lat: http://www.youtube.com/watch?v=ryeu61Jtqis&feature=channel DLA MNIE - WSPANIAŁE !), ale bardziej jest wirtuozem wiolonczeli, dostaje państwowe stypendia , no i podobnie jak Lennon nie chodził do szkoły ani gimnazjum, dzięki czemu jego talent nie został spłaszczony !


Uwierzmy w naturalne zdolności dzieci do wzrastania, uczenia się poprzez przykład, próbowanie, obserwację i nie przeszkadzajmy im w tym naturalnym procesie rozmaitymi interwencjami pochodzącymi z innego dla nich świata - ze świata dorosłych ...

AHA -- ani Oliver ani Lennon nie byli przymuszani do grania. Jak chcieli tak grali, np. Oliver ok 2 godz dziennie na wiolonczeli a na pianinie 10 - 20 min dziennie !!!

Oto Lennon Aldort, grający na pianinie w wieku 3 lat





A to młodszy brat, Oliver na You Tubie w wieku 10 lat gra na wiolonczeli tak : BARDZO POLECAM

i w tym samym wieku (10 lat), na fortepianie (powiadają, że nie łatwo połączyć grę na tych 2 instrumentach) :


wtorek, 1 czerwca 2010

ANTY - PEDAGOGIKA JUNG'a

"If there is anything we wish to change in the child,
we should first examine it and see whether it is not
something that could better be changed in ourselves."
- Carl G. Jung

"Jeśli chcielibyśmy coś zmienić w dziecku,
powinniśmy najpierw sprawdzić to "coś" i dostrzec
czy nie jest to element, który lepiej byłoby zmienić w sobie"
- Carl G. Jung



Jung działał równolegle w czasie i przestrzeni z innym wielkim psychologiem A. Adlerem na tym samym obszarze - w Szwajcarii. Adler kładł wielki nacisk na uspołecznienie dzieci oraz na ich wychowanie, zdrowy rozwój jako podstawę zdrowia psychicznego. Kiedy zatem pytano Junga, jak należy postępować z dziećmi (a miał ich pięcioro z Emmą Jung - także analityczką, psychoterapeutką, a potem kilkanaścioro wnuków i prawnuków) odpowiadał, że nie trzeba nic specjalnego robić. Dlaczego? Bo dzieci - zwłaszcza w pierwszych kilku latach - życia są zanurzone w nieświadomości, nie różnicują się od otoczenia, zwłaszcza matki a zatem przede wszystkim reagują na sygnały STAMTĄD (z nieświadomości) płynące. Jeśli więc sami coś ze sferą nieświadomości nie uczynimy, nie będziemy nad tą sferą pracować, aby stać się bardziej spójnymi i uważniejszymi ludźmi, to i tak nasze "świadome" "programowe" plany oddziaływania na dzieci nie mają szans realizacji w dłuższym okresie czasu i mogą się okazać raczej szkodliwe. Najlepsze co możemy zrobić dla naszych dzieci, to pracować sami nad sobą i jak najmniej przeszkadzać dzieciom w ich własnym rozwoju !