W buddyzmie mahajany ważnym czynnikiem rozwoju duchowego jest troska o dobro i szczęście wszystkich czujących istot, przejawiająca się w (na przykład) nie odmawianiu udzielania pomocy, unikaniu przemocy i nie zadawaniu żadnego rodzaju cierpienia. Postawa udzielania wszelkiego rodzaju pomocy, czy darów winna być rozwijana w duchu altruizmu, bez myśli o "zapłacie" (choćby "karmicznej" w przyszłym wcieleniu) lub wynagrodzeniu za "dobry" uczynek. Wzorem takiego postępowania jest ideał bodhisattwy, który ślubuje nie osiągnąć oświecenia (nirwany) i postanawia wspomagać innych aż do chwili, gdy wszystkie istoty również nie wyzwolą się z kręgu ponownych narodzin (samsary) i cierpienia. Jest to bardzo istotny element tej tradycji, pozwalający zmniejszyć poczucie dumy i ważności danej osoby. Rozwija się wówczas współczucie, czy też lepiej to ujmując współodczuwanie z innymi istotami, które podobnie jak i my cierpią na skutek niewiedzy (awidja). To współczucie wynika także w sposób naturalny z medytacji i daje się odczuć, w chwili gdy zanika poczucie twojego "ego", czyli koncepcji "ja". Tak więc dla osoby wcielającej w życie ideał bodhisattwy, cierpienia drugiej osoby i działania skierowane na pomoc dla niej są ważniejsze od problemów własnego "ja". Żywym ideałem bodhisattwy jest np. Dalaj Lama. Przez szereg lat, taka postawa bodhisattwy - niezauważalnego "pomagacza" - była także moim kierunkiem i sposobem działania w świecie.
Przed wielu laty ( co najmniej 15 lat temu) razu trafiłem na trening medytacji vipassany prowadzony w Przesiece przez nauczycielkę z amerykańskiego Insight Meditation Society. Vipassana – czyli medytacja wglądu, to główna praktyka najstarszej tradycji buddyjskiej – therawady. Częścią kilkudniowego treningu była praktyka (wraz z innymi) medytacji metta bhawana, co znaczy: pielęgnacja miłującej dobroci.
Na początku tej praktyki stosuje się następującą prośba o wybaczenie i deklarację wybaczenia innym: "Jeżeli skrzywdziłem lub obraziłem kogoś myślą, słowem albo uczynkiem, proszę o wybaczenie. I sam dobrowolnie wybaczam każdemu, kto mnie skrzywdził lub obraził". Należy powtórzyć w myśli tę formułę raz lub dwa razy, wyraźnie jasno, z pełnym zrozumieniem i świadomością – nie „mechanicznie” - , tak aby skutecznie oczyścić umysł od wszelkich pozostałości nieżyczliwości lub niechęci.
Następnie przez kilka minut należy kierować do siebie miłującą myśl: "Obym był zdrowy, szczęśliwy, spokojny i wolny od wszelkiego cierpienia", intensywnie koncentrując się na sensie tych słów. Ba a a a a a rdzo POWOLUTKU. Później te myśli i uczucia zaczyna się przenosić na innych:
"Tak jak ja pragnę być zdrowy, tak niechaj wszystkie istoty będą zdrowe.
Jak ja pragnę być szczęśliwy, tak niechaj wszystkie istoty będą szczęśliwe.
Jak ja pragnę być spokojny, tak niechaj wszystkie istoty będą spokojne.
Jak ja pragnę być wolny od wszelkiego cierpienia, tak niechaj wszystkie istoty będą wolne od wszelkiego cierpienia".
Po kilkukrotnym powtórzeniu tych fraz w umyśle, zaczyna się wysyłać miłującą dobroć ku wszystkim istotom. Najpierw ku tym, które są mi bliższe, które bardziej lubię, później ku "neutralnym", a w końcu ku nielubianym a nawet ku znienawidzonym wrogom.
Powtarzając słowa "Obym był zdrowy, szczęśliwy, spokojny i wolny od wszelkiego cierpienia" odkryłem w sobie opór. Życzenia szczęścia, zdrowia i braku cierpienia dla wszystkich istot nie stanowiły żadnego problemu. Zacząłem więc badać co jest treścią tego oporu i po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że tyle jest przecież cierpiących istot na świecie, a ja się doskonale czuję, jestem zdrowy, spokojny, szczęśliwy i (zazwyczaj) wolny od cierpienia, a zatem nie jest w porządku względem tych cierpiących istot, życzyć sobie aż tak dobrze. Jednak duch poszukującego wiedzy naukowca nie dawał mi spokoju i co pewien czas powtarzałem tę praktykę, aby sprawdzić jak się ma mój opór. Po pewnym czasie, około dwa lata później, gdy miałem za sobą trochę treningu psychologicznego i własnej terapii, przyszło nagłe zrozumienie, objawienie lub wgląd, rodzaj nagłego osiągnięcia porcji wiedzy, typu: acha! więc to tak się sprawy mają!
Zrozumiałem, że mój opór wynikał z faktu utrzymywania subtelnego rozróżnienia pomiędzy "ja" a "inni". Przywiązanie do obrazu mojego odseparowanego od świata "ja", powodowało utrzymywanie granicy, oddzielenie od innych czujących istot. Jednocześnie dogłębnie zrozumiałem, że w tym holograficznym, współzależnie istniejącym wszechświecie wszystkich istnień, cokolwiek będę życzył sobie, będę także życzył wszystkim istotom i na odwrót. Wszelkie oddzielenie i koncepcja "ja" i "inni", wynikały po prostu z wytyczania granic pomiędzy "ja" i "nie ja" przez mój dualistyczny, różnicujący umysł.
Tak więc praca z oporem ma różne zakończenie, ale (na szczęście) rzadko kiedy jest tak długotrwała jak w tym przykładzie :))). Jest przy tym bardzo skuteczna. Wszelkie zmiany w świecie najlepiej rozpoczynać od zmian w świecie swoich odczuć. Podobnie rzecz ma się z miłością. "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego", oznacza że dopóki nie pokochamy i nie zaakceptujemy siebie, nie będziemy w stanie pokochać i zaakceptować innych.
Św. Franciszek Salezy pisał: "Nie ma lepszej drogi do osiągnięcia życia duchowego niż zaczynać ciągle od nowa i nigdy nie myśleć, że już zrobiliśmy dosyć. Jak możemy okazywać wyrozumiałość dla wad bliźniego, skoro brakuje nam jej dla własnych? Kto trapi się swoimi wadami, nie naprawi ich. Źródłem poprawy jest umysł cichy i spokojny".
Jednak myliłby się ktoś, sądzący że ogólnie medytacja, a w tym przypadku metta bhawana lub karuna i mudita (współczucie) powoduje bezwolność, wycofanie się ze świata, uległość i brak aktywności. Wbrew rozpowszechnionym opiniom jest dokładnie na odwrót. Nauczycielka medytacji Sharon Salzberg w swojej wspaniałej książce „Loving Kindness – The Revolutionary Art of Happiness” opisuje jak pewnego razu w Indiach, w Kalkucie, jadąc z przyjaciółką rikszą przez zatłoczone centrum, zostały napadnięte przez pijanego jegomościa. Pełen niedwuznacznych zamiarów opryszek prawie wyciągnął jedną z nich z rikszy. Przez kilka minut przerażone kobiety siłowały się i szarpały z tym mężczyzną, walcząc o pozostanie w pojeździe. Na szczęście połączone siły kobiet przeważyły szalę zmagań. W jakiś czas potem w buddyjskim centrum w Bodh Gaya, opowiadały o tym zdarzeniu swojemu, wielce świątobliwemu, słynącemu z łagodności i dobroci, indyjskiemu nauczycielowi medytacji, pytając jak powinny postąpić. Odpowiedź mistrza Munindry brzmiała: "Z sercem przepełnionym miłującą dobrocią, powinnaś zdzielić go parasolką przez łeb, tak mocno, żeby się odczepił".
Buddyjski komentarz do tej historii jest taki, że najważniejsza jest motywacja podejmowanych i wykonywanych działań. To, jakie są twoje najszczersze odczucia w głębi serca. Inaczej sprawy się mają, gdy jesteśmy motywowani nienawiścią i gniewem, czy chwilowym afektem, a inaczej gdy działamy z życzliwością, nawet gdy chodzi dokładnie o ten sam czyn. W ikonografii tybetańskiej, dziesiąta z pośród jedenastu głów bodhisattwy współczucia - Awalokiteśwary, ma przerażający wygląd. Obrazuje ona gniewny aspekt współczucia, ponieważ po prostu taki też istnieje. Tak więc tupiąc stanowczo w podłogę i krzycząc w pełni asertywności: "Nie, tego nie zrobię!", w niektórych przypadkach okazujemy ten właśnie aspekt współczucia, skierowanego do nas samych (i całego przemęczonego świata !).
Faktyczna miłość i pełna akceptacja samej/go siebie – takim jakim się jest z wadami, zaletami i darami wnoszonymi w świat, a co za tym idzie, także i wszystkich innych osób, przyczynia się do uzdrowienia większości chorób i problemów człowieka. Ma to bezpośrednie odzwierciedlenie w stanie fizycznym naszego organizmu. W pewnym, często powtarzanym (i często cytowanym) eksperymencie medycznym wykazano, że samo oglądanie filmu o miłości, albo filmów biograficznych o takich postaciach jak Matka Teresa z Kalkuty, czy Dalaj Lama, powodowało u widzów wzrost poziomu immunoglobulin A w ślinie - pierwszej linii obrony przed zakażeniami chorobami wirusowymi i bakteryjnymi 1.
Jednak jak w każdym przypadku, należy być czujnym i wychwytywać za pomocą swojego serca iluzje i złudzenia. Wiele jest osób pełnych samouwielbienia, borykających się z problemami wynikającymi z narcyzmu i zadufania. Miłość (nawet do siebie) deklarowana bywa pod warunkiem że .... (np. "ty też mnie będziesz kochać" lub "a kochasz mnie mój miły/miła?, bo jak nie, to wiesz ...)
:))
przypis a propos wspomnianych badań:
David McClelland i Caroll Kirsnit, Harvard 1982. Warto dodać, że niektórzy widzowie po raz pierwszy widzieli i słyszeli o osobie Matki Teresy i Dalaj Lamy. Nie deklarowali też swojej wcześniejszej sympatii skierowanej ku tym osobom, a zatem sam przykład zastosowania i działania w praktyce altruistycznej i nieuwarunkowanej miłości, powodował rezonans w odpowiednich strukturach emocjonalnych. Co ciekawe, efekt podniesienia poziomu immunoglobulin, trwający nieco poniżej godziny, mógł zostać przedłużony, jeżeli badani myśleli o czasie, w którym byli otaczani serdeczną opieką i miłością. Raz jeszcze potwierdza się teza, że dla nieświadomości czas nie istnieje. Wszystko odbywa się teraz. TERAZ I TUTAJ - bo nie istnieje "gdzie indziej" albo mówiąc inaczej -- owo "gdzie indziej" jest właśnie Tu i Teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz - twoja opinia/zdanie jest dla mnie ważne !