wtorek, 26 października 2010

ZRANIONA KOBIETA cz I

Przed 8 laty namówiłem mojego kolegę - wydawcę (wyd. Arkadiusz Wingert) do przekładu i polskiej edycji książki pt. "Zraniona kobieta" autorstwa Lindy Schierse Leonard.
Linda - terapeutka, amerykańska analityczka jungowska wyszkolona w Zurichu pisze w poniższym fragmencie o niełatwym dziedzictwie dzieciństwa ...

Jest to piękna pozycja i warta propagowania, a ponieważ trudno ją dostać , będę -- jako tłumacz -- udostępniał tutaj wybrane fragmenty. Polecam. (Przepraszam także za ewentualne błędy - jest to wersja przed redakcją, wygrzebana z pamięci mego komputera...)






Wstęp
Zraniona córka

Kiedy byłam małą dziewczynką, bardzo kochałam ojca. Serdeczny i kochający, był moim ulubionym partnerem zabaw. Uczył mnie grać w baseball oraz matematyki. Gdy miałam siedem lat, zabierał mnie co sobotę do biblioteki i czarował bibliotekarkę, by pozwoliła mi zabrać ze sobą czternaście książek, dwa razy więcej niż jest to dozwolone. Ponieważ mojemu ojcu nie dane było ukończyć szkoły średniej i z uwagi na to, że bardzo wysoko cenił wykształcenie, przekazywał mi tę wartość i razem z moją babcią spędzali ze mną godziny na pomaganiu w nauce, poprawianiu słownictwa, zabawie w quizy i tak dalej. Zimą zabierał mnie na sanki, a ja odkrywałam magiczne lśnienie śniegu w nocy i podekscytowanie prędkością wywołane zjeżdżaniem ze szczytu wzgórza. Zabierał mnie także na wyścigi konne, gdzie doświadczałam emocji związanych z hazardem i wyścigami. Ojciec kochał zwierzęta, więc stały się one również moimi przyjaciółmi. A kiedy wybieraliśmy się wspólnie na przechadzki, zawsze poznawaliśmy nowych ludzi, ponieważ ojciec był niezwykle towarzyski i otwarty. Byłam "córeczką tatusia", a on był tak ze mnie dumny, że na mojej buzi bezustannie gościł promienny, skrzący uśmiech. Moja matka, także bardzo go kochała. Co sobota zabierał nas na kolację do różnych restauracji, a potem często szedł z mamą na tańce, które przeciągały się do późnej nocy. Chociaż nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy, życie zdawało się być wielką przygodą. Zawsze było mnóstwo nowych i ciekawych rzeczy do zrobienia i do zobaczenia.

Ale potem, gdzieś i jakoś, wszystko zaczęło się zmieniać. Ojciec zaczął późno przychodzić do domu, a kiedy wracał, często budziły mnie jego gniewne pokrzykiwania. Początkowo zdarzało się to tylko czasami, ale wkrótce miało to miejsce raz w tygodniu, potem dwa, aż w końcu niemal co wieczór. Początkowo byłam skonsternowana i zastanawiałam się, dlaczego w niedzielne poranki matka mu tak dokuczała . Było mi go bardzo żal. Kiedy skończyłam dziewięć lat, wszystko stało się jasne. Mój ojciec był podwórkowym pijaczyną! Nie był w stanie utrzymać się w pracy i teraz potwornie wstydziłam się go. Mam fotografię z tego czasu i kontrast pomiędzy tym zdjęciem, a moim poprzednim, promiennym "ja" jest uderzający. Wyglądałam jak opuszczony, bezpański podrzutek. Nie miałam już uśmiechu i skrzących oczu, lecz przygnębione spojrzenie i opadnięte kąciki ust. Przez wiele kolejnych lat w moich uczuciach do ojca panował zamęt. Kochałam go. Cierpiałam z jego powodu. Wstydziłam się za niego. Nie potrafiłam zrozumieć jak mógł być tak cudowny w jednej chwili i tak potworny w następnej.
Jeden wieczór jest wciąż żywy w mojej pamięci. Ojciec często wracał późno w nocy i kiedy był pijany, groził, że zrobi krzywdę mojej babci (jego teściowej). Często razem z mamą musiałyśmy dzwonić na policję, żeby zabrano go z domu. Z reguły to ja telefonowałam. Czasami, kiedy ojciec szalał tak bardzo, że nie mogłam podejść do telefonu, wybiegałam na ganek krzycząc o pomoc. Podczas jednej z takich, szczególnie gwałtownych nocy, przyjechała policja i znaleziono mnie szlochającą i wciśniętą w jakiś kąt. Jeden z policjantów zwrócił się do mojego ojca z pytaniem: "Jak pan może robić coś takiego swojej córce?" Wspomnienie o tym, jak ten obcy człowiek przejął się mną i pytał ojca, odbijało się we mnie echem przez wiele lat. Możliwe, że właśnie w tamtym momencie, gdzieś w głębi mojej psychiki zostało posiane ziarno, z którego wyrosła ta książka.
Kiedy zaczynałam dojrzewać, moje pomieszane uczucia w stosunku do ojca skrystalizowały się w nienawiść. Już go nie kochałam, nawet nie było mi go żal. Odrzucona przez jego sposób bycia, szczerze go nienawidziłam. Kłamałam na jego temat nauczycielom i przyjaciołom i nie mogłam nikogo zaprosić do domu. Nikt, oprócz naszych najbliższych sąsiadów nie wiedział, że mój ojciec był pijakiem. I zabiegałam o to, żeby nikt inny się nie dowiedział. W najmniejszym stopniu się z nim nie utożsamiałam, starając się na wszelkie sposoby być kimś zupełnie innym.
Żeby chronić siebie, prowadziłam podwójne życie. W szkole byłam ciężko pracującą, poważną, prostolinijną uczennicą. Chociaż byłam ulubienicą nauczycieli, to byłam również w dobrej komitywie z rówieśnikami dzięki pogodnemu usposobieniu, nieśmiałości i dobrej adaptacji. Na zewnątrz byłam miła i poważna, ale wewnątrz panowało straszliwe pomieszanie - pełna gniewu nienawiść na ojca, niezmierny wstyd z powodu tego, że byłam jego córką i lęk, że ktoś mógłby się dowiedzieć kim naprawdę byłam. Jedyną wskazówką, że coś mogło być nie tak, był nerwowy tik twarzy, który pojawił się w wieku czternastu lat oraz fakt, że nie umawiałam się na randki. Ale z uwagi na to, że przeskoczyłam jeden rok w szkole i byłam mniejsza oraz młodsza od reszty, zostało to zaakceptowane. Cięzka praca i miła powierzchowność dawały mi w szkole satysfakcję i poczucie sensu. Ale w domu życie było koszmarem. Nigdy nie byłam pewna, kiedy ten wariat, będący moim ojcem wybudzi mnie z głębokiego snu. Zawsze bałam się, że pewnej nocy może przyjść z pistoletem i wszystkich nas powystrzelać.
Kiedy dorosłam, zdecydowałam się uciec. Wiedziałam, że pozostawanie w domu równałoby się mojej śmierci. Żeby bronić się przed przerażającym chaosem mojego domu - przed brutalną i pasożytniczą zależnością ojca oraz od emocjonalnych żądań, jakie matka wysuwała w stosunku do mnie, aby wypełnić deficyt, którego nie mógł zapełnić ojciec - uciekłam w świat intelektu i myślenia logicznego, będącego moim sposobem ochrony. To dało mi niezmiernie potrzebny dystans również od mojej matki, ponieważ zdałam sobie sprawę z tego, że spełnienie jej pragnienia bycia razem ze mną, w tej sytuacji, zatrzymało by mnie na zawsze w więzieniu przeszłości. Próbowałam uwolnić swoją osobowość zarówno od matki, jak i od ojca, a przede wszystkim od obszaru nad którym nie miałam kontroli.
Wycofanie się w zdystansowaną, intelektualną postawę, służyło mi dobrze przez wiele lat. Opuściłam dom i pracowałam jako reporterka w małej gazecie w Kolorado. Później studiowałam filozofię, żeby rozwinąć cechy intelektu i jeszcze bardziej zgłębiać zagadnienia dotyczące sensu życia. Gdzieś w tym czasie poślubiłam intelektualistę, kogoś tak odmiennego od mojego ojca, jak tylko to było możliwe. Mąż zachęcał mnie do studiowania i do zdobycia doktoratu, tak więc również zostałam intelektualistką.
W tamtym czasie, alkoholizm mojego ojca systematycznie pogłębiał się. Jednak na moje dwudzieste pierwsze urodziny, postanowił podarować mi pierścionek z opalem, moim urodzinowym kamieniem. Chociaż nie pracował i przepijał wszystko co miał, w jakiś sposób zdobył dwadzieścia pięć dolarów na ten pierścionek. Był to pierwszy prezent, jaki dał mi na przestrzeni wielu lat. Pierścionek był piękny, rozsiewający magiczne światełka, tak jak czynią to opale. Ale nie mogłam go nosić. Kiedy kilka razy przyjeżdżałam do domu, gdy jeszcze żył ojciec, zawsze pytał mnie o pierścionek, a ja udzielałam wymijających odpowiedzi. Chociaż czułam duże poczucie winy, po prostu nie byłam w stanie założyć tego pierścionka. Dopiero wiele lat później, po jego śmierci, w czasie kiedy zaczynałam pisać tę książkę, byłam w stanie założyć pierścionek z urodzinowym opalem. I teraz noszę go stale w nadziei, że stanie się on mostem ponad tą przerażającą pustką pomiędzy ojcem a mną.
W trakcie mojego małżeństwa, moja własna wyparta, nieświadoma strona przedarła się na zewnątrz - skrycie i w niekontrolowany sposób objawiając się pod postacią napadów lęków i depresji. Żeby zrozumieć te doświadczenia, zwróciłam się do filozofów egzystencjalizmu: Heideggera i Kierkegaarda, pisarzy: Dostojewskiego, Hessego, Kafki i Kazantzakisa, do poetów: Rilkego i Holderlina a w końcu do psychologii C.G. Junga. Pozostając w systemie obronnym profesjonalistki i pod pretekstem pragnienia zostania psychoterapeutką, pojechałam do Zurichu i rozpoczęłam analizę jungowską. Nagle pojawiła się moja wyparta, dionizyjska strona osobowości. Mój sen inicjacyjny, pierwszy sen po rozpoczęciu analizy, był strasznym koszmarem, który zbudził mnie w środku nocy. W tym śnie, Grek Zorba zwisał z drewnianej belki, powieszony za szyję na statku, który znajdował się na lądzie. Ale Zorba nie był martwy! Krzyczał do mnie, żeby go opuścić na dół i kiedy się do tego nieporadnie zabierałam, nadludzkim wysiłkiem sam się uwolnił. A potem mnie objął.

Chociaż sen był bardzo niepokojący, Zorba symbolizował dla mnie smak życia - beztroski i radosny, dionizyjski stosunek do świata. Ale ten świat kojarzył się także z moim ojcem i byłam świadkiem tego, jak destrukcyjna i degeneracyjna była dla niego podróż w sferę irracjonalności. Ponieważ odcinając się od ojca nieświadomie zaprzeczyłam irracjonalnej części siebie samej, świat Zorby wydawał się początkowo chaotyczny, przerażający i prymitywny. Jung opisał drogę do nieświadomości jako "nocną podróż morską", podróż śmierci i rozczłonkowania, czas przerażenia i strachu przed nieznanym. I to stało się moim udziałem. Wejście w świat mojego ojca wymagało odwagi. Jednak nie przypisuję sobie zasługi za ten skok w otchłań. Zostałam do tego zmuszona tak, jakby ktoś silny stał za mną i w milczeniu zepchnął mnie z krawędzi przepaści na której stałam. W tych głębinach skonfrontowałam się z własną irracjonalnością, z moim pijaństwem i gniewem. W sumie byłam taka jak mój ojciec! I wielokrotnie zachowywałam się tak jak on. Upijałam się na przyjęciach,a wtedy ujawniała się moja dzika i uwodzicielska strona.
Stojąc twarzą w twarz z irracjonalnym obszarem, czując się rozdartą na części tak, jak mityczny Dionizos zaczęłam wprowadzać w życie moją udręczoną, ciemną stronę. Również mój wygląd uległ zmianie, gdy pozwoliłam urosnąć w hippisowskim stylu moim, dotychczas krótko przystrzyżonym włosom profesjonalistki. Na ścianach mojego mieszkania wisiały kolorowe, lecz groteskowe i przerażające obrazy niemieckich ekspresjonistów. Kiedy podróżowałam, wyszukiwałam tanie hotele w niebezpiecznych dzielnicach obcych miast. Tak jak wcześniej unikałam świata mojego ojca, teraz wskoczyłam weń głową naprzód. Teraz zaczęłam doświadczać także winy i wstydu, które wcześniej wydawały się należeć wyłącznie do mojego ojca. W jakiś sposób wiedziałam, że w tym pozornym szaleństwie i kompulsywności kryje się skarb czekający na odkrycie. W czasie tego chaotycznego okresu miałam następujący sen:


Wejściem do domu mojego ojca były zdezelowane drzwi od piwnicy. Będąc w środku zadrżałam, kiedy zobaczyłem poszarzałe gazety zwisające ze ściany. Czarne lśniące karaluchy łaziły po spękanej podłodze i wdrapywały się na obtłuczony, brązowy stolik, jedyny mebel znajdujący się w ogołoconym pokoju. Była to mała klitka i zastanawiałam się, jak ktokolwiek, a nawet mój ojciec mógł tam mieszkać. Nagle moje serce wypełniło się lękiem i desperacko zaczęłam szukać drogi do ucieczki. Ale drzwi, którymi weszłam, zniknęły w półmroku. Nie mogąc oddychać ze strachu, rozglądałam się w panice po pokoju i w końcu zobaczyłam wąskie przejście, po drugiej stronie wejścia. Pragnąc opuścić to niesmaczne i straszne pomieszczenie, pospieszyłam ciemnym przejściem. Kiedy dotarłam do końca, początkowo oślepiło mnie światło. Ale później weszłam na najwspanialsze podwórze jakie dane było mi widzieć. Kwiaty, fontanny i marmurowe rzeźby o pięknych formach lśniły przed moimi oczami. Podwórze o kształcie kwadratu, było prawdziwym centrum orientalnej pałacowej świątyni, z czterema tybetańskimi wieżyczkami na każdym rogu. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to wszystko również należało do mojego ojca. Obudziłam się oszołomiona; ze strachem, drżeniem, przejęciem i zdumieniem.


Było to w rzeczy samej przejście od brudnej, zarobaczonej piwnicy domu mojego ojca do lśniącej, bajkowej, tybetańskiej świątyni - o ile tylko potrafiłabym je odnaleźć.
Chociaż w czasie tego szalonego i pełnego przymusu okresu wielokrotnie popadałam w chaos, udawało mi się jakoś radzić w codziennym świecie. Lecz wiedza o innej, potężniejszej rzeczywistości, stopniowo wkraczała w moją świadomość. Na równi z wyniszczającymi chwilami, pojawiały się doświadczenia o charakterze mistycznym i wspaniałym. Stopniowo otwierały się przede mną obszary sztuki, muzyki, poezji i baśni, świat wyobraźni i twórczości. Z nieśmiałej, intelektualnej introwertyczki, stawałam się bardziej spontaniczna i zdolna do wyrażania ciepła i uczuć. Byłam także coraz bardziej asertywna, nie potrzebując ukrywać tego, kim naprawdę jestem.
W środku tego okresu wydarzyły się dwa traumatyczne doświadczenia w mojej rodzinie. Mój pijany ojciec zasnął paląc papierosa przez co wybuchł pożar, który całkowicie spalił dom. Uwięziona w łazience na piętrze babcia, zginęła w ogniu. Chociaż ojciec próbował ją ratować, było już za późno. Sam, poważnie poparzony trafił do szpitala. Jakże musiał cierpieć winiąc się za to i za wypełniające całe jego życie auto-destrukcyjne doświadczenia! A jednak nie chciał lub nie mógł o tym rozmawiać. Może wyniszczenie spowodowane wieloletnim piciem było zbyt wielkie. W końcu umarł dwa lata później.
Śmierć ojca była dla mnie wielkim wstrząsem i bardzo silnie mnie dotknęła. Teraz było już za późno, żeby z nim porozmawiać, za późno, żeby powiedzieć jak okropnie się czułam z tym, że się go wyparłam i jak, w końcu, odczuwałam pewne współczucie dla jego życia wypełnionego cierpieniem. Nasz związek, w którym nie powiedzieliśmy sobie wszystkiego, stał się otwartą raną w mojej psychice.
Wkrótce po jego śmierci, z okazji trzydziestych ósmych urodzin założyłam pierścionek z opalem A później zaczęłam pisać tę książkę. To, czy miałaby zostać opublikowana, nie stanowiło dla mnie kwestii. Wiedziałam wtedy, że napisanie o zranieniu pomiędzy ojcem a córką było dla mnie imperatywem Być może akt pisania mógł nas zbliżyć. Bliskość była niemożliwa na poziomie zewnętrznym, ale może na poziomie wewnętrznym, dzięki pisaniu, mogłabym zbawić mojego "wewnętrznego ojca".
(...)
Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, początkowo widziałam głównie negatywne wzorce. Byłam świadoma dziedzictwa mojego ojca - jego alkoholowej autodestrukcji i w jaki sposób mnie to dotyczyło. Chociaż wiedziałam, że istniała strona pozytywna - zarówno mojego ojca, jak i jego wpływu na mnie - w pierwszych etapach pisania tej książki, nie mogłam jej odnaleźć. Ostatni rozdział książki, "Odkupienie ojca", pozostawał nie napisany. Pewną perspektywę moich konfliktów pozwoliło mi uzyskać rozpoczęcie od teoretycznego punktu widzenia. Poprzez opisanie różnych wzorców oraz stanowiących ich podłoże archetypów1, potrafiłam lepiej zrozumieć w jaki sposób te wzorce wpływały na moje życie oraz na życie moich klientek. Dopiero, gdy zaczęłam opisywać moją własną historię, ujawniły się w pełni pozytywne uczucia do mojego ojca. Zdałam sobie sprawę z obietnicy magii życia, którą złożył mi, gdy byłam małą dziewczynką, obietnicy, która później pojawiła się w śnie o Zorbie, o tybetańskiej świątyni i w postaci pierścionka z opalem. Ojciec obiecywał magiczny lot. Ale był niczym mityczny Ikar, który nie znając swoich ograniczeń, podleciał tak blisko do słońca, że jego ciepło stopiło wosk, który utrzymywał skrzydła w całości a nieszczęśnik spadł do morza znajdując tam śmierć. W podobny sposób mój ojciec utopił magię w alkoholu. Podarował mi swoją magię i była to pozytywna część dziedzictwa. Ale kiedy widziałam jak się zmienia, widziałam też jak magia przeradza się w degenerację. Moją początkową reakcją było zaprzeczenie tej magicznej obietnicy poprzez wzięcia wszystkiego pod kontrolę. A później, kiedy kontrola rozpadła się, utożsamiłam się z autodestrukcyjną stroną ojca. Wydawało mi się, że istnieją tylko dwie opcje: albo sterylna kontrola, albo dionizyjskie rozpłynięcie się. Rozpoznanie w sobie tych dwóch, przeciwstawnych skrajności, poprowadziło mnie do zanalizowania psychologicznych wzorców, nazwanych przeze mnie wieczną dziewczyną (puella aeterna) oraz opancerzoną Amazonką. Jednakże rozwiązanie, zbawienie, spoczywa w obrazie Zorby, w tybetańskiej świątyni i w pierścionku z opalem, który dał mi ojciec. Powrotną drogą do magii mojego ojca było pozwolenie na to, aby te obrazy żyły we mnie.
Jest to osobista opowieść o zranionej córce. Jednak w mojej pracy terapeutycznej odkryłam, że wiele innych kobiet cierpi z powodu raniących związków z ich ojcami, chociaż szczegóły mogą być różne, a rana może boleć na tysiąc innych sposobów. Od wielu klientek słyszałam moją własną historię - ojciec alkoholik, wynikający z tego brak zaufania do mężczyzn, problemy związane ze wstydem, winą i brakiem wiary w siebie. Od innych dowiedziałam się, że ojciec którzy byli zasadniczy i autorytarni, mogli przekazać córkom stabilne podstawy, strukturę i dyscyplinę, ale często zbyt mało dawali miłości, emocjonalnego wsparcia i niedostatecznie doceniali kobiecość. Jeszcze inne miały ojców, którzy chcieli mieć chłopców i wychowywali córki (z reguły jako pierwsze dzieci w rodzinie) na chłopców oczekując, że osiągną one to, czego nie udało się zrealizować ojcom w ich życiu. Były także córki tak mocno kochane przez ojców, że stawały się one substytutem brakującej, kochającej go partnerki. Te kobiety były zazwyczaj tak uwiązane miłością swoich ojców, że nie posiadały dosyć wolności, aby pokochać innych mężczyzn i z tego powodu nie potrafiły osiągnąć dojrzałości jako kobiety. Słyszałam historie kobiet, których ojciec popełnił samobójstwo i jak one same musiały zmagać się później z dziedzictwem życzenia śmierci i autodestrukcji. Kobiety, których ojcowie zmarli wcześnie, cierpiały z powodu straty i opuszczenia. Zaś kobiety, których ojcowie byli chorzy, często winiły siebie za ich chorobę. Istnieją córki, których ojcowie zbrutalizowali ich dzieciństwo biciem lub seksualnymi umizgami. Są także córki, których ojcowie nie przeciwstawili się silnym matkom, pozwalając tym samym na to, aby matka zdominowała życie córki.
Ta lista obrażeń mogłaby się ciągnąć. Ale istnieje tutaj niebezpieczeństwo - obwiniania ojca o te rany. A to spowodowałoby niedostrzeżenie innego czynnika - ci ojcowie, sami byli zranieni, zarówno w relacji do ich kobiecej strony, jak i do męskiej. Nie znajdziemy uzdrowienia na grząskim gruncie obwiniania. Obwiniająca postawa może nas na zawsze zamknąć w rolach pasywnych więźniów, ofiar, które nie podjęły odpowiedzialności za własne życie. Jestem przekonana, że dla tak zranionej kobiety istotne jest zrozumienie niepowodzenia realizacji obietnicy ojca oraz tego, w jaki sposób jego braki w spełnianiu roli ojca wpłynęły na jej życie. Córki potrzebują ponownie zbliżyć się do ojców, żeby rozwinąć pozytywny obraz ojca w nich samych - taki, który kobieta może nakreślić w celu osiągnięcia siły i kierunku, a także pozwoli docenić pozytywną stronę męskości zarówno w światach wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Potrzebują odnaleźć ukrytą perłę, skarb, jaki zaoferować może ojciec. Jeśli związek z ojcem został nadwyrężony, to ważne jest, żeby kobieta zrozumiała ranę i doceniła to, czego brakowało, gdyż można to rozwinąć wewnętrznie. Ale gdy tylko zrozumie się uraz, to sama rana musi zostać zaakceptowana, bo dzięki jej zaakceptowaniu pojawia się uzdrowienie i współczucie - dla córki, dla ojca i dla ich relacji.

polecam oczywiście cz. II tego artykułu, oraz kilka słów o sposobie pracy z wewnętrznym krytykiem - jakim często bywa uwewnętrzniona postać nieadekwatnego ojca: http://robertpalusinski.blogspot.com/2010/08/jak-radzic-sobioe-z-krytykiem-i.html

1 komentarz:

  1. Bardzo mnie Pan zaciekawił tym fragmentem (i kolejnym, wyżej). Książkę znalazłam w jakiejś internetowej księgarni i przed chwilą kupiłam. Może być ważna w moim życiu, więc bardzo dziękuję. Pozdrawiam serdecznie,
    I.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz - twoja opinia/zdanie jest dla mnie ważne !