Arnold Mindell podkreślał wagę "umysłu-nie-wiem" i bardzo często powtarzał za Suzuki Roshim (i Jungiem także!):
W umyśle początkującego istnieje wiele możliwości,
w umyśle eksperta – kilka.

ta piękna grafika pochodzi z
https://www.emptygatezen.com/blog/don-t-know-mind
gassho!
https://www.emptygatezen.com/blog/don-t-know-mind
gassho!
Suzuki Roshi wskazywał na koncepcję zen zwaną Shoshin (初心), czyli „umysł początkującego”. Jest to postawa otwartości, zaciekawienia i braku uprzedzeń, nawet w bardzo zaawansowanych badaniach/pracy.
Umysł Początkującego jest „Szeroko Otwarty”: Jest wolny od utrwalonych przekonań typu „ja wiem”. Jest ciekawy, pokorny i gotowy, by postrzegać rzeczy takimi, jakie są, świeżo, w każdej chwili. Fenomenologicznie. Pozwala to na prawdziwą naukę, kreatywność i wgląd z możliwie najmniejszą stereotypizacją czy projekcjami (których jednak nie da się całkowicie usunąć poza stanami bardzo głębokiej medytacji/wglądu!).
Umysł Eksperta jest „Zamknięty”: To nie znaczy, że ekspert jest głupi. Oznacza to, że gdy umysł jest wypełniony wiedzą, opiniami i przeszłymi osiągnięciami, może stać się sztywny. Filtruje nowe informacje przez stare kategorie, odrzucając to, co się w nich nie mieści. Ekspert powiada: „Ja już wiem, jak to działa”. Jednak może być to kres dalszego rozwoju i autentycznego postrzegania.
W tej konwencji — dość jak widzimy — uniwersalnej załączam rozmowę:
Oto fascynujący fragment wywiadu z Marie-Louise von Franz, w „A Woman’s Way” – Psychological Perspectives, 1990
NIE WIEDZIEĆ W ANALIZIE
PP: Czy uważa pani, że analiza może pomóc
ułatwić ten proces (indywiduacji/rozwoju)? Czy nadal wierzy pani w analizę? A może sama
analiza musi się zmienić?
Marie-Louise: Nadal
wierzę w analizę — w taką, jaką sama praktykuję. Ale nie wiem,
ilu moich kolegów praktykuje ją w ten sam sposób. Niektórzy na
pewno tak, ale z pewnością nie wszyscy.
PP: Czy mogłaby pani opowiedzieć, jak wygląda
pani sposób prowadzenia analizy?
Marie-Louise:
Nie mieć żadnych zasad. Być obecnym z autentyczną osobowością,
nie stosować żadnej techniki ani klinicznego programu, niczego nie
narzucać. Pozwolić, by nieświadomość przejęła
prowadzenie. Włożyć wiele wysiłku w zrozumienie
snów, zamiast lekceważąco je odrzucać.
Nauczyć pacjenta — poprzez własne działanie — zaufania
do jego/jej nieświadomości.
PP: A więc kładzie pani mniejszy nacisk na
technikę i kwestie kliniczne, a większy na zaufanie do
nieświadomości?
Marie-Louise: Tak.
Zastanawiam się nad mechanizmami obronnymi analityków,
którzy nie ufają sobie na tyle, by spotkać pacjenta wprost. Tacy
analitycy czują się nieadekwatni, ich uczucia
zawodzą, albo po prostu nie lubią pacjenta
wystarczająco. Wtedy odwołują się do najróżniejszych teoretycznych mechanizmów obronnych.
PP: Czyli używają racjonalnych i teoretycznych
idei, by zastąpić kontakt z uczuciem?
Marie-Louise:
Tak — ponieważ bardzo trudno jest spotkać pacjenta
„nago”.
PP: Czyli terapeuta musi być
„nagi”?
Marie-Louise: (śmiech)
Tak. Jung powiedział: „Możesz się szamotać, ile chcesz, ale
i tak w końcu wylądujesz w tej samej wannie.” I właśnie
dlatego ludzie się boją.
Donna: Czy powiedziałaby pani, że często
nieświadomie używamy naszej roli zawodowej — roli „terapeuty”
— jako maski?
Marie-Louise: Tak. To właśnie
nazywam mechanizmem obronnym — udawanie, że się
wie, zamiast przyznać, jak Jung czasem przyznawał w trakcie mojej
analizy z nim: „Nie wiem, co ten sen znaczy” albo „Nie
wiem, jak powinniśmy dalej postępować.” Powiadał też: „Jestem z tobą w ciemności — nic nie wiem. Poczekajmy
na następny sen.”
Donna: Czyli jako terapeuta pokazuje pani proces
„niewiedzenia” i zaufania nieświadomości, by poprowadziła nas
przez ciemność?
Marie-Louise: Tak — trzeba
mieć odwagę nie wiedzieć i nie grać roli
tego, który wie. Trudność polega na tym, że pacjent
zawsze próbuje wmanewrować terapeutę w rolę tego, który wie.
PP: To właśnie jest owo pierwotne przeniesienie, o którym
mówił Freud — szukamy wielkiej matki lub ojca.
Marie-Louise:
Pacjent chce, żeby terapeuta wykonał jakąś „sztuczkę” — jak najszybciej
i jak najtaniej. Mówi do mnie: „Pracuję z panią już pół
roku, a wciąż jestem w depresji. Powinna mi pani to już
usunąć!”
Wtedy odpowiadam: „Jeśli dalej będziesz się okłamywać sam, pozostaniesz w depresji przez kolejne dziesięć
lat!”
PP: Czyli terapeuta powinien czasem przyznać się
do braku wiedzy i mocy.
Marie-Louise: Tak —
terapeuta musi być przyjacielem, który podziela trudność, ale nie udaje, że prowadzi.
Donna: Czyli po prostu — drugim
człowiekiem?
Marie-Louise: Tak — człowiekiem, który siedzi w tej samej „zupie”, bierze
udział w konflikcie i próbuje odkryć, dokąd prowadzi nieświadomość. Cokolwiek by się z niej nie wyłoniło.
Donna: „Chodź, ze mną do kąpieli!”
Marie-Louise: (śmiech)
Donna: Czy uważa pani, że dzisiejsze dzieci
mogą wcześniej dochodzić do porozumienia ze swoimi konfliktami niż
dzieci z pani pokolenia? Czy proces indywiduacji zaczyna się dziś
wcześniej, skoro dzieci wcześniej uczą się mówić o swoich
problemach? Czy nadal muszą czekać, aż przeżyją pół życia, aby
„zobaczyć światło”?
Marie-Louise: Z
tego, co widzę — to bardzo indywidualne. W trudnej życiowo sytuacji, proces indywiduacji zaczyna
się wcześniej. Ale to symptom świadczący o bardzo złych
warunkach. Kiedy przeważa szczęście i spokój,
indywiduacja zaczyna się później. Wcześniejsze rozpoczęcie indywiduacji nie zawsze jest zaletą, bo może wynikać z
rozpaczy albo z konieczności. Dzieci, które dorastają w
biedzie czy w trudnych warunkach, dojrzewają szybciej
— czasem są dorosłe już w wieku dziesięciu lat.
Donna: Czy powiedziałaby pani, że gdy życie
nie jest nam przyjazne i przynosi konflikt, coś w nas samych zaczyna prowadzić?
Marie-Louise: Tak — i wtedy
dojrzewamy szybciej. Natura czyni wysiłek,
by przezwyciężyć problem.
Donna: Co sądzi pani o dzisiejszej modzie w
„pop-psychologii”, kładącej nacisk na wychowanie doskonałych dzieci, w
idealnych rodzinach, prowadzących perfekcyjnie modelowe „normalne”
życie?
Marie-Louise: To sentymentalny
nonsens. Każdy, kto ma choć odrobinę inteligencji, widzi,
że to iluzja. To zaprzeczanie uczuciom.
Mnie to nie uspokaja — mnie to mdli.
PP: Czyli podążanie za konwencjami — nawet
„dobrymi” — nie jest rozwiązaniem?
Marie-Louise:
Nie. Chyba że dla skrajnych słabeuszy — oni potrzebują konwencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz - twoja opinia/zdanie jest dla mnie ważne !