piątek, 31 października 2025

O niewiedzy w terapii lub stosowaniu "umysłu 'nie wiem' " - wg Junga, A. Mindella i mistrzów Zen (oczywiście)

Arnold Mindell podkreślał wagę "umysłu-nie-wiem" i bardzo często powtarzał za Suzuki Roshim (i Jungiem także!): 

W umyśle początkującego istnieje wiele możliwości,

w umyśle eksperta – kilka.

ta piękna grafika pochodzi z
 https://www.emptygatezen.com/blog/don-t-know-mind
gassho!


Suzuki Roshi wskazywał na koncepcję zen zwaną Shoshin (初心), czyli „umysł początkującego”. Jest to postawa otwartości, zaciekawienia i braku uprzedzeń, nawet w bardzo zaawansowanych badaniach/pracy.

  • Umysł Początkującego jest „Szeroko Otwarty”: Jest wolny od utrwalonych przekonań typu „ja wiem”. Jest ciekawy, pokorny i gotowy, by postrzegać rzeczy takimi, jakie są, świeżo, w każdej chwili. Fenomenologicznie. Pozwala to na prawdziwą naukę, kreatywność i wgląd z możliwie najmniejszą stereotypizacją czy projekcjami (których jednak nie da się całkowicie usunąć poza stanami bardzo głębokiej medytacji/wglądu!).

  • Umysł Eksperta jest „Zamknięty”: To nie znaczy, że ekspert jest głupi. Oznacza to, że gdy umysł jest wypełniony wiedzą, opiniami i przeszłymi osiągnięciami, może stać się sztywny. Filtruje nowe informacje przez stare kategorie, odrzucając to, co się w nich nie mieści. Ekspert powiada: „Ja już wiem, jak to działa”. Jednak może być to kres dalszego rozwoju i autentycznego postrzegania.

W tej konwencji — dość jak widzimy — uniwersalnej załączam rozmowę:

Oto fascynujący fragment wywiadu z Marie-Louise von Franz, w „A Woman’s Way” – Psychological Perspectives, 1990

NIE WIEDZIEĆ W ANALIZIE

PP: Czy uważa pani, że analiza może pomóc ułatwić ten proces (indywiduacji/rozwoju)? Czy nadal wierzy pani w analizę? A może sama analiza musi się zmienić?
Marie-Louise: Nadal wierzę w analizę — w taką, jaką sama praktykuję. Ale nie wiem, ilu moich kolegów praktykuje ją w ten sam sposób. Niektórzy na pewno tak, ale z pewnością nie wszyscy.

PP: Czy mogłaby pani opowiedzieć, jak wygląda pani sposób prowadzenia analizy?
Marie-Louise: Nie mieć żadnych zasad. Być obecnym z autentyczną osobowością, nie stosować żadnej techniki ani klinicznego programu, niczego nie narzucać. Pozwolić, by nieświadomość przejęła prowadzenie. Włożyć wiele wysiłku w zrozumienie snów, zamiast lekceważąco je odrzucać. Nauczyć pacjenta — poprzez własne działanie — zaufania do jego/jej nieświadomości.

PP: A więc kładzie pani mniejszy nacisk na technikę i kwestie kliniczne, a większy na zaufanie do nieświadomości?
Marie-Louise: Tak. Zastanawiam się nad mechanizmami obronnymi analityków, którzy nie ufają sobie na tyle, by spotkać pacjenta wprost. Tacy analitycy czują się nieadekwatni, ich uczucia zawodzą, albo po prostu nie lubią pacjenta wystarczająco. Wtedy odwołują się do najróżniejszych teoretycznych mechanizmów obronnych.

PP: Czyli używają racjonalnych i teoretycznych idei, by zastąpić kontakt z uczuciem?
Marie-Louise: Tak — ponieważ bardzo trudno jest spotkać pacjenta „nago”.

PP: Czyli terapeuta musi być „nagi”?
Marie-Louise: (śmiech) Tak. Jung powiedział: „Możesz się szamotać, ile chcesz, ale i tak w końcu wylądujesz w tej samej wannie.” I właśnie dlatego ludzie się boją.

Donna: Czy powiedziałaby pani, że często nieświadomie używamy naszej roli zawodowej — roli „terapeuty” — jako maski?
Marie-Louise: Tak. To właśnie nazywam mechanizmem obronnym — udawanie, że się wie, zamiast przyznać, jak Jung czasem przyznawał w trakcie mojej analizy z nim: „Nie wiem, co ten sen znaczy” albo „Nie wiem, jak powinniśmy dalej postępować.” Powiadał też: „Jestem z tobą w ciemności — nic nie wiem. Poczekajmy na następny sen.”

Donna: Czyli jako terapeuta pokazuje pani proces „niewiedzenia” i zaufania nieświadomości, by poprowadziła nas przez ciemność?
Marie-Louise: Tak — trzeba mieć odwagę nie wiedzieć i nie grać roli tego, który wie. Trudność polega na tym, że pacjent zawsze próbuje wmanewrować terapeutę w rolę tego, który wie.

PP: To właśnie jest owo pierwotne przeniesienie, o którym mówił Freud — szukamy wielkiej matki lub ojca.
Marie-Louise: Pacjent chce, żeby terapeuta wykonał jakąś „sztuczkę” — jak najszybciej i jak najtaniej. Mówi do mnie: „Pracuję z panią już pół roku, a wciąż jestem w depresji. Powinna mi pani to już usunąć!”
Wtedy odpowiadam: „Jeśli dalej będziesz się okłamywać sam, pozostaniesz w depresji przez kolejne dziesięć lat!”

PP: Czyli terapeuta powinien czasem przyznać się do braku wiedzy i mocy.
Marie-Louise: Tak — terapeuta musi być przyjacielem, który podziela trudność, ale nie udaje, że prowadzi.

Donna: Czyli po prostu — drugim człowiekiem?
Marie-Louise: Tak — człowiekiem, który siedzi w tej samej „zupie”, bierze udział w konflikcie i próbuje odkryć, dokąd prowadzi nieświadomość. Cokolwiek by się z niej nie wyłoniło.

Donna: „Chodź, ze mną do kąpieli!”
Marie-Louise: (śmiech)

Donna: Czy uważa pani, że dzisiejsze dzieci mogą wcześniej dochodzić do porozumienia ze swoimi konfliktami niż dzieci z pani pokolenia? Czy proces indywiduacji zaczyna się dziś wcześniej, skoro dzieci wcześniej uczą się mówić o swoich problemach? Czy nadal muszą czekać, aż przeżyją pół życia, aby „zobaczyć światło”?
Marie-Louise: Z tego, co widzę — to bardzo indywidualne. W trudnej życiowo sytuacji, proces indywiduacji zaczyna się wcześniej. Ale to symptom świadczący o bardzo złych warunkach. Kiedy przeważa szczęście i spokój, indywiduacja zaczyna się później. Wcześniejsze rozpoczęcie indywiduacji nie zawsze jest zaletą, bo może wynikać z rozpaczy albo z konieczności. Dzieci, które dorastają w biedzie czy w trudnych warunkach, dojrzewają szybciej — czasem są dorosłe już w wieku dziesięciu lat.

Donna: Czy powiedziałaby pani, że gdy życie nie jest nam przyjazne i przynosi konflikt, coś w nas samych zaczyna prowadzić?
Marie-Louise: Tak — i wtedy dojrzewamy szybciej. Natura czyni wysiłek, by przezwyciężyć problem.

Donna: Co sądzi pani o dzisiejszej modzie w „pop-psychologii”, kładącej nacisk na wychowanie doskonałych dzieci, w idealnych rodzinach, prowadzących perfekcyjnie modelowe „normalne” życie?
Marie-Louise: To sentymentalny nonsens. Każdy, kto ma choć odrobinę inteligencji, widzi, że to iluzja. To zaprzeczanie uczuciom. Mnie to nie uspokaja — mnie to mdli.

PP: Czyli podążanie za konwencjami — nawet „dobrymi” — nie jest rozwiązaniem?
Marie-Louise: Nie. Chyba że dla skrajnych słabeuszy — oni potrzebują konwencji.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz - twoja opinia/zdanie jest dla mnie ważne !