z
książki "O pracy ze śniącym ciałem" Arnolda Mindella
(pierwsze wydanie: Mindell, A. (1985). Working with the
dreaming body. London: Routledge & Kegan Paul. ISBN
0-7102-0465-5), czyli 27 lat temu ...
Przez
większą część życia identyfikujemy się z naszym fizycznym
ciałem, które niepokojone jest przez śniące ciało. Śniące
ciało przeszywa nas bólem, tworzy niewiarygodne sny, sprawia, iż
halucynujemy i słyszymy głosy, przejawia się też w projekcjach,
problemach w kontaktach z ludźmi i zjawiskach parapsychologicznych
pojawiających się niczym sen. I nawet kiedy dochodzimy do krawędzi
śmierci i jesteśmy śniącym ciałem, nadal wydaje nam się, że
znajdujemy się w naszym fizycznym ciele. Jest to moment, w którym
przestajemy być nieświadomi naszych snów w ciele, a stajemy się
nieświadomi naszego fizycznego ciała i łączymy się ze śniącym
ciałem! Osoba umierająca, znajdując się w śniącym ciele, kiedy
próbuje wstać z łóżka, nie zdaje sobie sprawy, że jej fizyczne
ciało nie jest już w stanie wykonać tego, co ona by chciała
robić. Snuje plany na przyszłość, pragnie jeździć na nartach po
świeżym, puszystym śniegu lub wyjść ze szpitala, i nagle doznaje
szoku, gdy okazuje się, że jest to dla niej niewykonalne. Jej nową
formą nieświadomości, zamiast świata snów,
staje się świat realny.
Gdybyśmy stanęli z boku i popatrzeli na ów proces z zewnątrz, wówczas z pewnością stwierdzilibyśmy, że śniące ciało wykracza poza ciało fizyczne. Sposób w jaki widzimy, słyszymy i odczuwamy, zdaje się być zjawiskiem transcendentalnym, wiecznotrwałym ciałem. Choć oczywiście, to percepcja i kanały są wieczne, a nie aparat, który jest z nimi związany. Moja zdolność poruszania ręką podczas pisania, zdolność widzenia w trakcie czytania, odczuwanie ciepła słonecznego na plecach i zdolność słyszenia znajdującego się gdzieś za mną morza, które uderza o brzeg, są zdolnościami należącymi do mojego śniącego ciała, dopóki żyję, zdolności te istnieją we mnie dzięki mojemu fizycznemu ciału z oczami, uszami i rękami. Jednakże ciało fizyczne stanowi jedynie dziecięcy kojec dla śniącego ciała: ogarnia nas, ale jednocześnie pomaga w nauce chodzenia. I pewnego dnia, kiedy już będziemy w stanie chodzić samodzielnie, opuścimy nasz dziecięcy kojec, nasze fizyczne ciało. Tam, gdzie jest śmierć poruszamy się bez nóg i widzimy bez oczu. Odczuwamy fizyczne ciało, jak gdyby były to kule i, by tak rzec, umierając rodzimy się do czystej percepcji.
Ale śmierć nie jest tylko kosmicznym doświadczeniem percepcji. Jest w niej wiele zwyczajnego, jałowego nieszczęścia. Nie będąc świadomymi naszej zdolności do percepcji, to znaczy nie będąc świadomymi tego, iż jesteśmy śniącym ciałem, pozostajemy nieświadomi całej naszej osobowości i w chwili śmierci będziemy tak samo zażenowani, jak byliśmy w czasie naszego życia. Będziemy uważali, że jesteśmy albo ciałem fizycznym, albo też - znajdując się blisko śmierci - śniącym ciałem, nie będąc w stanie zdać sobie sprawy, że w gruncie rzeczy jesteśmy czystą świadomością, która jedynie czasami i na krótko identyfikuje się z fizycznym ciałem. W tej sytuacji proces umierania przypomina katastrofę statku, który nie ma tratw ratunkowych. Dla wielu ludzi śmierć jest powodzią zabierającą im to, co dotychczas było dla nich trwałym gruntem. Ludzie ci przerażeni są śmiercią, sądzą, że wpadają w psychozę, boją się pogrążenia w parapsychologicznych halucynacjach i pozacielesnych doświadczeniach, które zdarzają się, gdy zbliżamy się do końca. (...)
Gdybyśmy stanęli z boku i popatrzeli na ów proces z zewnątrz, wówczas z pewnością stwierdzilibyśmy, że śniące ciało wykracza poza ciało fizyczne. Sposób w jaki widzimy, słyszymy i odczuwamy, zdaje się być zjawiskiem transcendentalnym, wiecznotrwałym ciałem. Choć oczywiście, to percepcja i kanały są wieczne, a nie aparat, który jest z nimi związany. Moja zdolność poruszania ręką podczas pisania, zdolność widzenia w trakcie czytania, odczuwanie ciepła słonecznego na plecach i zdolność słyszenia znajdującego się gdzieś za mną morza, które uderza o brzeg, są zdolnościami należącymi do mojego śniącego ciała, dopóki żyję, zdolności te istnieją we mnie dzięki mojemu fizycznemu ciału z oczami, uszami i rękami. Jednakże ciało fizyczne stanowi jedynie dziecięcy kojec dla śniącego ciała: ogarnia nas, ale jednocześnie pomaga w nauce chodzenia. I pewnego dnia, kiedy już będziemy w stanie chodzić samodzielnie, opuścimy nasz dziecięcy kojec, nasze fizyczne ciało. Tam, gdzie jest śmierć poruszamy się bez nóg i widzimy bez oczu. Odczuwamy fizyczne ciało, jak gdyby były to kule i, by tak rzec, umierając rodzimy się do czystej percepcji.
Ale śmierć nie jest tylko kosmicznym doświadczeniem percepcji. Jest w niej wiele zwyczajnego, jałowego nieszczęścia. Nie będąc świadomymi naszej zdolności do percepcji, to znaczy nie będąc świadomymi tego, iż jesteśmy śniącym ciałem, pozostajemy nieświadomi całej naszej osobowości i w chwili śmierci będziemy tak samo zażenowani, jak byliśmy w czasie naszego życia. Będziemy uważali, że jesteśmy albo ciałem fizycznym, albo też - znajdując się blisko śmierci - śniącym ciałem, nie będąc w stanie zdać sobie sprawy, że w gruncie rzeczy jesteśmy czystą świadomością, która jedynie czasami i na krótko identyfikuje się z fizycznym ciałem. W tej sytuacji proces umierania przypomina katastrofę statku, który nie ma tratw ratunkowych. Dla wielu ludzi śmierć jest powodzią zabierającą im to, co dotychczas było dla nich trwałym gruntem. Ludzie ci przerażeni są śmiercią, sądzą, że wpadają w psychozę, boją się pogrążenia w parapsychologicznych halucynacjach i pozacielesnych doświadczeniach, które zdarzają się, gdy zbliżamy się do końca. (...)
Im
dłużej będziemy unikać dokonania zmian w naszym życiu, których
domaga się nasze ciało lub im mniej będziemy świadomi własnego
śniącego ciała, tym bardziej będzie ono natarczywe. Jest to
samowzmacniający się system, który nie ustąpi, dopóki nie
staniemy się poważnie chorzy i nie zostaniemy w końcu zmuszeni do
przyjęcia przesyłanej przez ów system wiadomości. Ale jest też
alternatywny wzorzec związany z wyzwaniem, jakie stawia nasza
świadomość. Podjęcie owego wyzwania oznacza, iż musimy poczuć
nasze symptomy, wyłapać własne sygnały i zintegrować je z naszym
życiem. Wówczas, jeżeli będziemy mieli szczęście, możemy się
wyleczyć. A jeśli będziemy mieli jeszcze szczęście, będziemy
mogli zacząć się rozwijać. I jeśli nawet nasze chroniczne
symptomy nie znikną, to staną się naszymi sprzymierzeńcami i
wprowadzą nas w nowy rozdział egzystencji, w którym będziemy
pełnymi i kongruentnymi osobami w środku bogatego i znaczącego
życia. W każdym wypadku choroba może być uśmiechem losu. Jest to
sen naszego ciała. Użyjmy go, by się przebudzić. (...)
Kim jesteś???"
OdpowiedzUsuńJestem :-)
I pozdrawiam serdecznie -