Ostatnio doświadczam bardzo wielu (wręcz zmasowanych) wglądów dotyczących ogromnej mocy oddziaływania dorosłych (zwłaszcza rodziców i opiekunów) na dzieci oraz jak ogromne znaczenie, konsekwencje (i jakże często zniszczenie) niesie bez-myślna, bez-refleksyjna i bez-uczuciowa postawa dorosłego wobec dziecka. Jako ojciec sam co chwilę orientuję się, jak głęboko uwarunkowała mnie kultura i wychowanie na to, by choćby pochwałami kształtować dziecko w taki sposób, żeby sprawnie, w niewerbalnym/nieświadomym przekazie nauczyło się zadowalać rodziców i otoczenie społeczne, wywołując ICH radość oraz satysfakcję widząc to na twarzach rodziców i wiedząc, że właśnie taka postawa jest najbardziej akceptowana oraz, że (dzięki temu) zapewni sobie gratyfikacje, brak kar, lepsze możliwości przetrwania oraz zwrotnie (i nareszcie po długim łańcuszku usatysfakcjonowanych przezeń osób) - również jego satysfakcję. Tyle, że akurat nie o to w tym wszystkim chodzi ..."
Z kolei, w toczących się akcjach, petycjach i dyskusjach uderza mnie, że chyba tylko całkowitej amnezji, znieczuleniu, braku dostępu do uczuć i emocji oraz niemożności empatii można przypisywać, że ktokolwiek jeszcze może zakładać akceptowanie kar w stosunku do dzieci uznając ten proceder za "środek wychowawczy", a w szczególności katowanie karami cielesnymi czy jakimikolwiek innymi zawstydzającymi, poniżającymi i/lub godzących w poczucie godności dziecka czynami/metodami !!!
To nigdy nie jest środek wychowawczy! Kara zawsze jest środkiem przymusu, nakazu: "Rób (słabszy ode mnie) dzieciaku to czego JA oczekuję i wymagam od ciebie"
A ja pytam: JAKIM PRAWEM dorosły na prawach i w rozumieniu wyłącznie świata dorosłych może oczekiwać i wymagać (CZEGOKOLWIEK!) od np. dwulatka ??? Przemoc to taka sytuacja, gdy silniejsza jednostka/grupa robi coś, przed czym słabsza jednostka (np. dziecko)/grupa nie może się skutecznie i natychmiast obronić.
Kiedy wreszcie nauczymy się być liderami, starszymi (elders) i towarzyszami wzrastania mniejszych LUDZI? Kiedy uda się nam zrozumieć, że to na nas - DOROSŁYCH spoczywa KONIECZNOŚĆ spójnego modelowania zachowań, które dzieci mogą (jeśli tak wybiorą) adaptować do swego świata i życia?
STOP PRZEMOCY MUSI ZACZĄĆ SIĘ OD KOŁYSKI !!! Musi się PRZEDE WSZYSTKIM zacząć od naszych (rodzicielskich) wnętrz. Dopiero wówczas możemy liczyć na to, że po latach, gdy dorosną pokolenia wychowywane bez przemocy hasło STOP PRZEMOCY na ulicach stanie się faktem...
Alice Miller w książce "BUNT CIAŁA" cytuje ocalonego z holokaustu Jurka Beckera, który jako małe dziecko przebywał w obozie Ravensbrück i Sachsenhausen, ale nie zachował z tego okresu i tych miejsc żadnych wspomnień. Miller dodaje, że Jurek przez całe życie próbował odnaleźć małego chłopca, który przetrwał piekło obozu dzięki opiece matki:
"Bez wspomnień z dzieciństwa czujesz się jak ktoś, kto zmuszony jest stale dźwigać ze sobą skrzynię, której zawartości nie zna. Im jesteś starszy, tym cięższa wydaje ci się ta skrzynia i tym bardziej chciałbyś ją wreszcie otworzyć."
Alice Miller
W tej samej książce (oraz praktycznie w całym dorobku psycholożki/pisarki!) Miller zauważa, że można z tym ciężarem/materiałem pracować, poznać "zawartość skrzyni" i nie dźwigać jej dalej. A jaki to rodzaj pracy? Przeczytaj:
"Kiedy dziecko przychodzi na świat potrzebuje miłości rodziców, to znaczy uwagi, opieki, życzliwości, pielęgnacji i bliskiego kontaktu. Jeżeli tego wszystkiego doświadczy, jego ciało zachowa dobre wspomnienia, a człowiek dorosły będzie potrafił przekazać tę miłość własnym dzieciom. Jeżeli jednak tego wszystkiego zabrakło, w człowieku przez całe życie pozostaje tęsknota za zaspokojeniem jego pierwszych żywotnych potrzeb. Jako człowiek dorosły przenosi ją później na relacje z innymi ludźmi. Inaczej mówiąc, im mniej dziecko otrzymało miłości, im bardziej było odrzucane i maltretowane pod pozorem wychowania, tym bardziej człowiek dorosły przywiązany jest do rodziców i osób, na które przeniósł swoje oczekiwania, w nadziei, że kiedyś wreszcie zostaną spełnione. Jest to normalna reakcja ciała. Ono wie, czego mu brakuje, nie może o tym zapomnieć i czeka aż ta luka zostanie wypełniona.
Im człowiek jest starszy, tym trudniej mu otrzymać od innych ludzi miłość, której kiedyś odmówili mu rodzice. Jego oczekiwania jednak w żadnym razie nie maleją. Przenosi je jedynie na relacje z innymi ludźmi, przede wszystkim z własnymi dziećmi i wnukami, chyba że uda mu się zrozumieć zasadę działania tego mechanizmu. Jeżeli przestaniemy zapierać się własnych uczuć i je tłumić, spróbujemy uświadomić sobie, jakie naprawdę było nasze dzieciństwo, będziemy w stanie sami zadbać o swoje potrzeby, na których zaspokojenie czekamy od urodzenia lub nawet jeszcze dłużej. Możemy sami obdarzyć się uwagą, szacunkiem, zrozumieniem dla własnych emocji, potrzebną opieką, bezwarunkową miłością – wszystkim, czego nie dostaliśmy od rodziców.
Aby tak się stać mogło, musimy pokochać dziecko, którym kiedyś byliśmy, bo inaczej nie będziemy wiedzieć, na czym miłość polega. Jeżeli chcemy się tego nauczyć w trakcie terapii, potrzebujemy ludzi, którzy zaakceptują nas takimi, jakimi jesteśmy, obdarzą opieką, szacunkiem, sympatią i swoją autentyczną obecnością, którzy pomogą nam zrozumieć, jak staliśmy się takimi, jakimi jesteśmy. To podstawowe doświadczenie jest konieczne, abyśmy mogli stać się rodzicem dla tkwiącego w nas, dręczonego kiedyś dziecka. Nie może nas tego nauczyć terapeuta, chcący wtłoczyć nas w sztywne ramy teorii psychoterapeutycznej, której jest zwolennikiem, ani psychoanalityk, którego uczono, że wobec opowiadań pacjenta o traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa należy zachować postawę neutralną i interpretować je jako fantazje. My potrzebujemy terapeuty empatycznego, który podzieli nasze przerażenie i oburzenie, gdy krok po kroku odkrywać będziemy przed nim i przed sobą emocje, wywołane świadomością, jak bardzo cierpiało to małe dziecko, jak bardzo osamotnione było w swej rozpaczliwej walce o przetrwanie, którą zmuszone było toczyć tak długo. Potrzebujemy wsparcia takiej osoby (nazywam ją świadomym świadkiem), abyśmy sami mogli wspierać tkwiące w nas dziecko, to znaczy rozumieć mowę jego ciała i jego potrzeby, zamiast je ignorować tak, jak to czyniliśmy dotychczas na wzór naszych rodziców.
To, o czym tutaj mówię, jest całkowicie realistyczne. Dzięki wsparciu empatycznego, nie-neutralnego terapeuty możemy odnaleźć swoją prawdę. W trakcie tego procesu możemy uwolnić się od naszych dolegliwości psychosomatycznych, od depresji, odzyskać radość życia, wyjść ze stanu permanentnego wyczerpania, odczuć przypływ energii, bo nie musimy jej już zużywać na wypieranie naszej prawdy. Tak charakterystyczne dla depresji uczucie zmęczenie pojawia się mianowicie zawsze wtedy, gdy tłumimy nasze silne emocje, kiedy bagatelizujemy i ignorujemy zapisane w naszym ciele wspomnienia.
Dlaczego więc tak rzadko terapie kończą się sukcesem? Dlaczego większość ludzi, łącznie ze specjalistami, woli raczej wierzyć w siłę działania leków niż zaufać temu, co mówi ciało? Ono wie przecież najlepiej, czego nam brakuje, czego potrzebujemy, co nie wychodzi nam na dobre, na co reagujemy alergicznie. Wielu ludzi woli jednak raczej sięgnąć po środki farmakologiczne, narkotyki, alkohol niż wsłuchać się w mowę ciała, przez co jeszcze bardziej odgradzają się oni od swojej prawdy. Dlaczego? Bo prawda jest bardzo bolesna? Tak niewątpliwie jest. Ból jednak z czasem mija, a wsparcie ze strony drugiej osoby pomaga go znieść. Moim zdaniem problem polega właśnie na braku tego wsparcia, bowiem, jak się wydaje, nasza moralność uniemożliwia większości terapeutów okazanie pomocy maltretowanemu niegdyś dziecku i dostrzeżenie skutków doświadczeń urazowych z okresu wczesnodziecięcego. Są oni posłuszni przykazaniu, które nakazuje nam czcić naszych rodziców, „abyśmy długo żyli i dobrze nam się powodziło”.
Wniosek, że właśnie ten nakaz moralny uniemożliwia wyleczenie urazów z wczesnego dzieciństwa nasuwa się niejako sam. Nie jestem zdziwiona faktem, że problem ten nie stał się nigdy przedmiotem publicznej dyskusji. Siła i zasięg oddziaływania nakazu kochania i szanowania rodziców są tak wielkie, ponieważ opiera się on na naturalnej więzi małego dziecka z jego rodzicami. Nawet najwięksi filozofowie i pisarze nie odważyli się nigdy go zaatakować. Choć Nietzsche bardzo ostro krytykował chrześcijańską moralność, nigdy nie atakował swojej rodziny. W każdym maltretowanym w dzieciństwie człowieku drzemie bowiem strach małego dziecka, że zostanie ukarane, jeżeli zbuntuje się przeciw postępowaniu rodziców. Strach ten jednak jest obecny tylko tak długo, jak długo go sobie nie uświadamiamy. Kiedy go rozpoznamy i nazwiemy, zacznie z czasem ustępować.
Nakaz bezwzględnego kochania i szanowania rodziców połączony z oczekiwaniami wewnętrznego dziecka powoduje, że większość terapeutów opiera psychoterapię na tych samych zasadach wychowawczych, których skutki zmusiły ich pacjentów do szukania pomocy. Wielu terapeutów nadal związanych jest z własnym rodzicami pasmem niespełnionych dziecięcych oczekiwań. Nazywają oni to miłością i próbują ten rodzaj miłości zaoferować pacjentowi jako rozwiązanie jego problemu. Uważają, że warunkiem wyzdrowienia jest przebaczenie. Zdają się nie zauważać, że jest to pułapka, w której się sami znajdują. Samo przebaczenie bowiem nigdy jeszcze nie spowodowało wyzdrowienia."
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
ZNOWU NIE DZIAŁA U MNIE OPCJA ODPOWIEDZI NA KOMENTARZ sorry, więc odpowiem tutaj:
Trudne, ale w dużym stopniu możliwe -- musimy pracować nad sobą! "A co jak dwulatek leje mamę (gryzie, ciagnie za wlosy itp) i nie slucha, ze to niedobre? - przyglądać sie czy uciekac?" --- Oto wyzwanie! Co tak naprawde ten dwulatek robi Z JEGO PUNKTU WIDZENIA a nie z naszego!!! DOŁACZ do niego! Zacznij wykonywac takie same gesty ruchy, dźwięki, a kiedy już będziesz to robić zadaj sobie pytanie: Jaki jest tego cel, przekaz, jaka informacja (albo potrzeba) za tym stoi? Jak wprowadzić ją w życie i jak pomóc wprowadzić ją w życie temu 2-latkowi -- zamiast bicia, kopania, gryzienia, ciągnięcia za włosy itp.? Opisane zachowanie to zaledwie wierzchołek pewnego, nieznanego procesu, szczyt góry lodowej -- jeśli przedwcześnie dasz mu swoją interpretację - nazwę, to zamrozisz sytuację w STANIE określonym głównie głównie przez twoje projekcje ... Poza tym dwulatek (jako oznaczona część systemu rodzinnego) może nawet wyrażać to, co ty sam/a chciał(a)byś, ale nie masz śmiałości ani tym bardziej świadomości wypowiedzieć ...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W ODPOWIEDZI NA POST/KOMENTARZ PANA BOGUSŁAWA:
Panie Bogusławie,
serdecznie dziękuje za tak obszerny komentarz, który jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Bardzo doceniam pański głos. Nie jestem w stanie tu i teraz szybko na pańskie argumenty odpisać. Żeby rozwinąć cały szereg poruszonych przez pana wątków potrzeba całej dużej publikacji !!!
I zamierzam TO ZROBIĆ -- Uważam, że jest potrzebna. Dziękuję za inspirację.
zatem tylko pokrótce:
Co do wykazania braku skuteczności kar (ale także systemów nagród!) i ich szkodliwego wpływu na rozwój dziecka -- polecam prace Alfie Cohn'a (bardzo rzetelnie udokumentowane/także biznesowe o de-motywacyjnych systemach premii, nagród, wynagrodzeń/ - rozprawił się także z mitem potrzeby "pracy domowej" przynoszonej ze szkoły do domu).
O tym jak nasze własne u-warunkowania i post-rodzicielskie przekonania wpływają na warunkowanie dziecka (powielanie wzorca), polecam prace Naomi Alpert, a po polsku Alice Miller "Dramat udanego dziecka".
Przy okazji -- praca nad tym, by dziecku nie "wciskać" własnych (?) przekonań wcale nie jest kulturowym wydziedziczeniem! Jest przyzwoleniem na wybór, bo człowiek nie zyje w próżni, ale w oceanie społeczno-kulturowym właśnie. Możńa powiedzieć, że jest to działanie kontestacyjne i kontr-kulturowe, ale te są właśnie najbardziej twórcze !!! Bez kontestacji dotychczasowego stanu nie byłoby żadnego postępu...
Co do nadużyć; Tak! ZUS i US a nawet Sądy są instytucjami nadużywającymi (w znaczeniu "abusive" -- sama przemoc "fizyczna" to naprawdę mały wycinek faktycznego "terroru"). Nawet sama demokracja bywa nadużywająca, jeśli głos przegłosowanej mniejszości przestaje się liczyć w realizacji planu "większości". Demokracja bez świadomości jest formą tyranii większości nad mniejszością. (Dodajmy ograniczonej w czasie do chwili buntu, sabotażu, aktów terroru bądź rewolucji.) Stąd rozwój i praktyka idei tak demokracji jak i zarządzania partycypacyjnego.
No i na koniec: Zetknęliśmy się tutaj z wieloletnim zmaganiem dwóch paradygmatów. Jeden wprost lub nie wprost zakłada, że dziecko jest "złe" i trzeba je u-społeczniać i a-kulturować. Drugi (znany już np. u Platona) zakłada, że dziecko posiada pełen potencjał "in statu nascendi" trzeba mu tylko jak ogrodnik pozwolić wzrastać i stwarzać dogodne warunki.
I za pierwszym stoją badania oraz przykłady i za drugim paradygmatem stoją mocne dowody oraz konkretne przykłady (szkoły typu Somerville, skuteczna idea "Homeschooling", szkoły Steinerowskie, Montessori, inspiracje Korczakowskie etc -- powstałe na bazie rewolucji w pedagogice lat 20 - 30tych XXw stojące w opozycji do Herbartowskiego, post-jezuickiego pruskiego drylu w wychowaniu, a wzmocnione przez osiągnięcia psychologii humanistycznej lat 60 - 70 XXw (Maslow, itd.)
Ja opowiadam się zdecydowanie za drugim paradygmatem i uważam, że pierwszy jest błędny. To wynika z mojej wiedzy i doświadczenia.
Mam nadzieję, że uda mi się to udowodnić także w ewentualnych publikacjach.
pozdrawiam serdecznie
Robert Palusiński
Czy uwazasz, ze to w ogole mozliwe, zeby nie ksztaltowac dzieci tym jacy jestesmy? Zachowac swiadomosc i zostawic wolnosc dwulatkowi? A co jak dwulatek leje mame (gryzie, ciagnie za wlosi itp) i nie slucha, ze to niedobre? - przygladac sie czy uciekac? (zwalac wine na mame i wczesniejsze pokolenia chyba nie ma sensu). Moze jednak zlapac za raczke i przytrzymac chwile? Ale to juz jest "tresura" do zycia w spoleczenstwie. Mi sie wydaje, ze uniknac sie tego nie da, trzeba tylko starac sie ograniczac ten bagaz. Z drugiej strony - jak piszesz - taka tresura, czy tez przekazywanie wzroca, paradoksalnie, moze w przyszlosci ulatwiac prowadzenie satysfakcjonujacego zycia...
OdpowiedzUsuńW kazdym razie zgadzam sie z Toba, ze bycie rodzicem musi byc przerazajace... Ktos kiedys powiedzial, ze najlepsze co mozemy zrobic dla naszych dzieci, to samemu byc szczesliwym ;)
Apropos ciala to takze Alexander Lowen pieknie i bardzo praktycznia pisal jak wykorzystac doswiadczenie zawarte w ciele (takze z najwczesniejszego, niepamietanego swiadomie okresu zycia) w terapii.
A apropos filozofow, to kto wie co mial na mysli Jezus mowiac "Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem." ? ;)
Pozdrawiam
Nawet najlepszą radą nikt nie jest nikogo w stanie nic nauczyć - nauczycielem jest tylko własne doświadczenie. Jako dziecko koniecznie chciałam dotknąć gorących garnków. Mama długo mnie odciągała, ale w końcu w sposób "kontrolowany" pozwoliła mi ich dotknąć. Sparzyłam się, zszokowałam, wypłakałam - wysłuchałam spokojnego tłumaczenia Mamy "widzisz, mówiłam, że jest gorące i że będzie "ała"" - i więcej do garnków się nie pchałam.
OdpowiedzUsuńDziecka trzeba uczyć empatii. Musi wiedzieć, jakie konsekwencje dla otoczenia mają ich czyny, musi rozwijać swoją wyobraźnię na temat reakcji innych ludzi na ich zachowanie (co sprawia ból, itp). Jednocześnie trzeba je nauczyć braku zgody na taką samą reakcję u siebie, szacunku do siebie. Trzeba być konsekwentnym w tłumaczeniu i zabranianiu pewnych rzeczy, ciągle tłumacząc dziecku, dlaczego jest taka a nie inna decyzja. Dziecko NIE JEST głupie. Jest fenomenem, uczy się w tempie błyskawicznym, jest bardzo mądre. Im więcej będziemy tłumaczyć, tym też logiczniej i jaśniej dziecko będzie rozumować w przyszłym dorosłym życiu. Jeżeli tłumaczenie na nic się nie zda, dziecko czasami musi coś zniszczyć, aby widziało, jakie były konsekwencje ich uporu. Następnie trzeba dziecku wytłumaczyć, dlaczego nie powinno tego więcej robić (zniszczyło zabawkę, nie da jej się już naprawić).
Według mnie największym, karygodnym, obrzydliwym błędem ze strony rodziców (za które nieraz w tramwaju mam ochotę wstać i przywalić takiemu rodzicowi w pysk, przepraszam za dosadne określenie) jest wszechobecny brak czasu i brak dialogu z dzieckiem, nie odpowiadanie na naturalne przecież pytania, brak nauki konsekwencji ("Już zadałeś to pytanie mamusi, co wtedy mamusia odpowiedziała?").
Pewnego uwarunkowania dziecka nie jesteśmy w stanie uniknąć. Ba, nasza w tym rola aby edukować dziecko, trzeba to jednak robić ŚWIADOMIE. Trzeba nie tylko wytyczyć pewne granice (granice muszą być, inaczej powstanie chaos), ale też uświadomić dziecku, PO CO tak naprawdę są te granice. Gdy dojrzeje emocjonalnie i intelektualnie, zrozumie, że granice można dowolnie kształtować i przesuwać.
Jest pewna różnica między edukacją a uwarunkowaniem. Przy edukacji dziecko ma wolność własnej interpretacji, przy uwarunkowaniu zmuszamy je do podporządkowania.
Bardzo trudno było mi ten wpis traktować poważnie, ale wygląda na to, że
OdpowiedzUsuńnapisał Pan to wszystko serio. Dlatego zmusiłem się, by rzeczowo odnieść
się do kilku akapitów:
Pisze Pan:
"Jako ojciec sam co chwilę orientuję się, jak głęboko uwarunkowała mnie
kultura i wychowanie na to, by choćby pochwałami kształtować dziecko w
taki sposób, żeby sprawnie, w niewerbalnym/nieświadomym przekazie
nauczyło zadowalać rodziców i otoczenie społeczne, wywołując ICH radość
oraz satysfakcję widząc to na twarzach rodziców i wiedząc, że właśnie
taka postawa jest najbardziej akceptowana oraz, że (dzięki temu) zapewni
mu gratyfikacje, brak kar, lepsze możliwości przetrwania oraz zwrotnie
(i nareszcie) - również jego satysfakcję. Tyle, że akurat nie o to w tym
wszystkim chodzi ..."
Kiedy właśnie o to chodzi. To kultura, narzucona najpierw przez rodziców, a
potem (przez część osób) przyjęta za swoją i przekazywana kolejnemu
pokoleniu stanowi o tym, kim jesteśmy. Gdybyśmy pozwalali dziecku po prostu
"być sobą", bez żadnych wymagań ("jedz z talerzyka, a nie z podłogi", "nie
bij siostry", "nie skacz po meblach") - dziecko zachowywałoby się jak małpka
z dżungli. Gdybyśmy nie próbowali wpływać na nie, pochwałami i karami, nigdy
nie nauczyłoby się czytać i pisać, a może nawet nie przeszłoby treningu
czystości.
A co to jest trening czystości??
UsuńCzy naprawdę sadzi pan że dziecko bez zakazow wyrośnie na małpę z dżungli?
ciąg dalszy:
OdpowiedzUsuńBył taki eksperyment naturalny, gdy dziecko zagubione w dżungli wychowały
małpy. Znalezione przez ludzi jako nastolatek, nigdy nie nauczyło się
chodzić na dwóch nogach, mówić, ani czytać i pisać.
Pan zdaje się wierzyć w humanistyczny mit, że "człowiek jest z natury
dobry" i że "wystarczy dziecko wspierać, nie krępować w rozwoju, a samo z
siebie rozkwitnie jak piękny kwiat". To niestety tylko piękny, humanistyczny
mit (przyznam ze wstydem, że sam kiedyś wierzyłem w tę bzdurę). Bardzo
przekonująco rozprawił się z humanizmem prof. Bocheński w eseju "Przeciw
humanizmowi". Przeczy temu współczesna psychologia - np. książka D. Bussa
"Morderca za ścianą", wykazująca, że w zupełnie zwykłych ludziach drzemią
mordercze skłonności. Nie tylko psychopaci zostają mordercami... Psychologia
ewolucyjna pokazuje, że w stadzie małp obserwujemy te same zjawiska, co w
ludzkim społeczeństwie: kradzieże, walkę o władzę, intrygowanie, morderstwa,
czy krwawe wojny z innymi stadami. Wychowanie w ludzkim społeczeństwie ma na
celu (a przynajmniej miało do tej pory) utemperowanie tych skłonności,
skanalizowanie agresji w bezpieczne formy, tak, by życie w społeczeństwie
było bardziej cywilizowane i bardziej bezpieczne. Odbywa się to m.in.
poprzez narzucanie dzieciom pewnych zasad i wartości. Samo modelowanie,
aczkolwiek bardzo ważne, nie wystarczy.
Widzimy to we współczesnej szkole, gdzie nauczyciele zostali praktycznie
pozbawieni władzy nad uczniami i w rezultacie władzę w klasie przejmuje
najsilniejszy łobuz. To on narzuca innym swoje reguły.
Dalej Pan pisze:
" (...) chyba tylko całkowitej amnezji, znieczuleniu, braku dostępu do uczuć
i emocji oraz niemożności empatii można przypisywać, że ktokolwiek jeszcze
może zakładać akceptowanie kar w stosunku do dzieci uznając ten proceder za "środek
wychowawczy"
Tu Pan stosuje argument "ad personam" - ulubiony chwyt retoryczny
psychologów ("jeśli się ze mną nie zgadzasz, to dlatego, że jesteś
zaburzony"). Nie analizuje Pan rzeczowo argumentacji swoich oponentów, lecz
sugeruje, że muszą być to ludzie zaburzeni, skoro myślą inaczej niż Pan.
Na tej samej zasadzie ja mógłbym napisać, że "chyba tylko ktoś całkowicie
pozbawiony zdrowego rozsądku, ktoś, kto nigdy sam nie miał dzieci, albo
nawiedzony, niebezpieczny doktryner nie konfrontujący swoich wizji z
rzeczywistością, lub agent wpływu opłacany przez obce mocarstwo, który
dostał zadanie rozkładać społeczeństwo od środka - mógłby postulować
całkowitą likwidację kar jako środka wychowawczego." :-))
Innymi słowy, przypisując Panu złą wolę lub brak rozumu zwolniłbym się z
obowiązku rzeczowego przeanalizowania Pana argumentów.
Mam nadzieję, że ten przykład wystarczająco pokazuje słabość argumentacji "ad personam". Nie ma znaczenia, czy zwolennicy stosowania kar w wychowaniu dzieci "są pozbawieni
empatii" czy nie są jej pozbawieni - ważne jest natomiast, czy mają rację,
czy jej nie mają. Nawet osoby pozbawione empatii mogą mieć rację, a osoby
empatyczne - się mylić.
ciąg dalszy:
OdpowiedzUsuńPan wprawdzie o tym nic nie wspomina, ale postulowanie likwidacji kar wobec dzieci u
osób zazwyczaj głoszących takie hasła zazwyczaj wiąże się też z żądaniem, by
karać rodziców, którzy się nie podporządkują tym zaleceniom. Jest w tym
wewnętrzna sprzeczność. Osoby te głoszą, że karanie dzieci jest niewłaściwe
i nieskuteczne, a zarazem zdają się wierzyć, że karanie rodziców jest
właściwe i skuteczne. Karanie dzieci jest złe - ale karanie rodziców -
dobre. Innymi słowy - chcą wychować dorosłych tymi samymi metodami, które
uznają za nieskuteczne w wychowywaniu dzieci. Nie wiem, jak potrafią to
pogodzić...
Dalej Pan pisze:
"A ja pytam: JAKIM PRAWEM dorosły na prawach i w rozumieniu wyłącznie świata dorosłych może oczekiwać i wymagać (CZEGOKOLWIEK!) od np. dwulatka ???"
Trudno mi jest tłumaczyć rzeczy tak oczywiste i najbardziej podstawowe, ale spróbuję... Kodeks rodzinny i opiekuńczy daje rodzicom władzę rodzicielską nad dziećmi. Dzięki temu mogą być odpowiedzialni za to, by nauczyć dziecko żyć w cywilizowanym społeczeństwie (zamiast w stadzie dzikich małp). Jesteśmy bowiem odpowiedzialni tylko za to, za co mamy wpływ, nad czym mamy jakąś władzę. Nie jestem odpowiedzialny za powódź w Polsce, ani za głodujące dzieci w Afryce, ani za chińską okupację Tybetu - bo nie mam nad tym żadnej władzy, żadnego wpływu. Jeśli natomiast mam władzę nad swoim dzieckiem, to mogę tym samym wziąć na siebie odpowiedzialność za jego wychowanie, za nauczenie go życia w cywilizowanym społeczeństwie (gdzie je się z talerzy, kasuje bilety w autobusie, używa słów "proszę", dziękuję", "przepraszam" i wiele innych rzeczy, których małpy w dżungli nie robią...). Oczywiście władza rodzicielska ma swoje ograniczenia, określone przez prawo, nie powinno się też jej nadużywać. Jednakże sama instytucja władzy rodzicielskiej jest dobra i konieczna. Bez niej niemożliwa byłaby socjalizacja w rodzinie.
Dalej Pan pisze:
"Przemoc to taka sytuacja, gdy silniejsza jednostka/grupa robi coś, przed czym słabsza jednostka (np. dziecko)/grupa nie może się skutecznie i natychmiast obronić."
Aby definicja była poprawna, definiens i definiendum muszą być równoważne. Ta definicja nie spełnia tego kryterium. Można by z niej wywnioskować, że ja jestem ofiarą przemocy ze strony ZUS-u i urzędu skarbowego... Silniejsza ode mnie grupa urzędników robi coś, przed czym ja, jako słabsza jednostka nie mogę się skutecznie i natychmiast obronić. :-)
Proponowałbym, by trzymać się starej, poprawnej, słownikowej definicji przemocy, w której przemocą jest "bezprawne zastosowanie siły fizycznej". Zgodnie z nią, użycie siły przez rodzica czy policjanta, jeśli jest zgodne z prawem - nie jest przemocą.
ciąg dalszy:
OdpowiedzUsuńDalej Pan pisze:
"Kiedy uda się nam zrozumieć, że to na nas - DOROSŁYCH spoczywa KONIECZNOŚĆ spójnego modelowania zachowań, które dzieci mogą (jeśli tak wybiorą) adaptować do swego świata i życia?"
Z pierwszą częścią zdania się zgadzam - modelowanie jest ważne i potrzebne. Ale niewystarczające. Jeśli będziemy uczyć dwulatka samym modelowaniem, jak przechodzi się przez jezdnię, licząc na to, że będzie nas naśladował (bez żadnej "przemocy", czyli bez przytrzymywania za rękę) - dziecko straci życie. Bo my daliśmy mu wybór, czy chce nas naśladować, czy biegać po swojemu - zbyt wcześnie.
Takich przykładów mógłbym podać tysiące: czy możemy zostawić dziecku wybór, czy zaszczepić się przeciw gruźlicy, czy poddać się operacji chirurgicznej, czy skorzystać z pomocy dentysty, czy chodzić do szkoły, czy wskoczyć do rzeki, czy rozpocząć życie seksualne, czy pić alkohol, itd., itp.? Chwila, gdy dziecko zaczyna dokonywać wyborów całkowicie na własną odpowiedzialność zaczyna się dopiero po 18 roku życia. Na szczęście dla dzieci. I lepiej, żeby tak zostało. Postulowanie, by to zmienić, uważam za skrajną nieodpowiedzialność.
To, co Pan pisze, to nie jest tylko nieszkodliwa teoria, którą można by zbyć wzruszeniem ramion, że oto są psycholodzy, którzy wierzą w takie rzeczy... Niestety, są kraje, gdzie próbuje się takie poglądy wprowadzać w życie. Np. w Wielkiej Brytanii nastolatki mają wybór, czy i kiedy rozpocząć współżycie płciowe, a w szkołach stoją automaty z prezerwatywami. Mają one zachęcić nastolatki do bezpiecznego seksu oraz zapobiec masowym aborcjom. Brytyjskie ministerstwo prowadzi kampanię już od 2000 roku. W szkołach jest edukacja seksualna. Do dziś jednak ani rozdawanie w szkołach pigułek "dzień po", ani prezerwatyw nie poprawiło statystyk. W Wielkiej Brytanii rocznie zachodzi w ciążę prawie 40 tysięcy dziewcząt, mających mniej niż 18 lat - najwięcej wśród nieletnich w całej Europie. Takie są efekty "dawania wyboru" dzieciom. Trudno tu się dziwić dzieciom, że są nieodpowiedzialne i dokonują niewłaściwych wyborów, bo one mają prawo być niedojrzałe i nierozsądne. Winę za to ponoszą dorośli, m.in. tacy psycholodzy, którzy postulowali umożliwienie dzieciom dokonywania "wolnych wyborów". Niestety, doktrynerzy nawet w obliczu dowodów fiaska swojej teorii nie chcą zobaczyć, że teoria jest błędna… Żądają jeszcze więcej nakładów na edukację seksualną, chcą rozpoczynać ją wcześniej, już pierwszych klasach szkoły podstawowej i chcą jeszcze większej dostępności prezerwatyw…
Pozdrawiam serdecznie -
:-)
Bogusław Włodawiec
Chciałbym odnieść się jeszcze raz do pierwszego akapitu Pana tekstu, w którym niepokoi się Pan, że kształtuje Pan swoje dziecko. Pisze Pan:
OdpowiedzUsuń"Jako ojciec sam co chwilę orientuję się, jak głęboko uwarunkowała mnie kultura i wychowanie na to, by choćby pochwałami kształtować dziecko..."
W odpowiedzi pozwalam sobie wkleić fragment z prof. Bocheńskiego:
"Historia filozofii jest dziedziną szczególnie ważną dla wszystkich, którzy zajmują się wychowaniem. A mianowicie, wyjąwszy nielicznych
skrajnych autorów, wszyscy pedagogowie zgadzają się w tym, że jednym z zadań wychowania i nauczania jest przekazanie następnemu pokoleniu
dorobku pokoleń poprzednich - miedzy innymi elementów poglądu na świat. (...) Pedagog, bez
względu na to, czy zdaje sobie z tego sprawę, najczęściej sobie bowiem nie zdaje, czy nie, przekazuje swoim uczniom wiele dorobku pracy różnych myślicieli, których poglądy stały się niejako własnością wspólną (...)"
Podsumowując - nie ma powodu do niepokoju. Przekazywanie dorobku poprzednich pokoleń, kształtowanie dziecka - jest obowiązkiem rodzica. Kto tego nie robi, zaniedbuje swoje dziecko. Efekty tego obserwujemy potem na ulicach, stadionach i w szkołach, gdzie można spotkać wielu niewychowanych, młodych ludzi.
Pozdrawiam serdecznie -
:-)
Bogusław Włodawiec
Jako matka trzech dorosłych córek uważam , że dziecko bez stosowania kar cielesnych może zostać dobrze wychowane.
OdpowiedzUsuńA' propos komentarza Pana Bogusława, w którym stwierdził, że "dziecko zachowywałoby się jak małpka z dżungli" gdybyśmy pozwalali mu być sobą, przytoczę opis zachowania małych dzieci rodem ze Stanów Zjednoczonych, które (wraz z rodziną) po prostu w Polsce, wyrzucono z hotelu z powodu ich zachowania się...Matki w USA wychodza z założenia, że ograniczenia i wychowywania "do społeczeństwa" dzieci nabędą same , bez ich udziału ...
Pan powołuje się w swych wypowiedziach na opinie profesorów - ostatnio jednemu z nich "zawieruszyła się" moja praca zaliczeniowa i przez tydzień żyłam w stresie związanym z ponownym zdaniem egzaminu ...no ale Oni nie medytują regularnie...
z pozdrowieniami Mirka Hermann
Pytanie: czy karą cielesną jest klaps?
OdpowiedzUsuńByłam wychowywana ogólnie bez kar cielesnych, za wyjątkiem paru klapsów w naprawdę krytycznych sytuacjach.
Według mnie, bez klapsa w tamtych okolicznościach (które pamiętam dokładnie), nie wiadomo co by ze mnie wyrosło. I jestem za te klapsy wdzięczna.
I jeszcze coś: po prostu trzeba dziecko kochać. Czasami, gdy widzimy że dziecko zmierza w stronę autodestrukcji, musimy je napomnieć i zmusić do czegoś. Mimo że to nas również boli...
OdpowiedzUsuńDzieci są takie jakie były, problem jest jednak z rodzicami i z mass-mediami. Rodzice małych dzieci są sami nie dość, że niedojrzali, to jeszcze nastawieni na konsumpcję. "Ja też chcę mieć coś od życia", "posiadanie dziecka nie oznacza, że muszę mu wszystko poświęcać"...
Że jak? Posiadanie dziecka wywraca całe życie do góry nogami, jak można w ogóle próbować się odcinać od tego? To jest taki nowoczesny egoizm i lenistwo...
A całe to zepsute otoczenie, świecenie gołymi tyłkami na plakatach reklamowych, epatowanie wyuzdanym seksem, materializm... dzieci tym nasiąkają. I potem są przypadki orgii w gimnazjum (ostatnia głośna sprawa), bo dzieci "bawią się w seks".
Może coś jeszcze, na temat wytyczania granic:
OdpowiedzUsuńW moich czasach czegoś takiego jak ADHD nie było, ale byłam bardzo nadpobudliwym dzieckiem. Bo jak inaczej można nazwać spanie w nocy tylko 3 godziny, ciągła, bezustanna aktywność, popołudniowa drzemka po jedzeniu trwała u mnie ledwie 20 minut. W kojcu wyrzucałam wszystkie kołderki i poduszki na zewnątrz, rozbrajałam zabawki na części pierwsze, ciągle musiałam obserwować świat, byłam hałaśliwa, płakałam pod byle pretekstem.
Co mnie uspokoiło i wyciszyło? Ustalenie mi pewnych ram czy granic. O tej godzinie śniadanie, o tej drugie śniadanie, teraz czas na spacer, teraz czas na drzemkę, a o 19:00 dobranocka i spać. Mogłam być nawet aktywna po dobranocce, ale wiedziałam, że to jest pora do spania i miałam zgaszone światło (tak że czasami bawiłam się po ciemku). Włożenie mnie w te ramy było główna przyczyną mojego wyciszenia. Ramy (powtarzalność) dają też poczucie bezpieczeństwa.
Jakiekolwiek zerwanie tych ram (wyjazd na wycieczkę) skutkował u mnie pojawianiem się nerwowości i bezsennością, więc coś było na rzeczy.
Gdyby rodzice pozwolili mi na wszystko, byłabym pewnie znerwicowanym, rozhisteryzowanym człowiekiem. Teraz mogę powiedzieć, że mam dużą kontrolę nad sobą.
Dziękuję mojej Mamie za zdrowy rozsądek i cierpliwość.
Tak,
OdpowiedzUsuń"Klaps" jest zawsze karą cielesną!
Jakby się Pani czuła, gdyby stała górując nad Panią bliska i znana Pani od roku - dwóch osoba przewyższająca panią wzrostem 3 krotnie -- a więc licząca około 5 metrów, na którą musi pani patrzeć do góry jak na giganta, od którego w dodatku całkowicie zależy pani zycie. I gdyby ta gigantyczna postać uznała, że pani niespełniona potrzeba i związana z tym złość jest absurdalna i groźna dla Pani - że Pani nie ma rozumu, by ocenić i wiedzieć, co jest właściwą dla pani potrzebą, a co nie. I gdyby ta postać wielką ręką wymierzyła pani dzisiaj bolesnego klapsa zakazując czegoś, bez zrozumienia motywów pani działania i bez zastanawiania się nad pani potrzebą/frustracją -- TO JAK BY SIĘ PANI CZUŁA z tym "klapsem" teraz ?
Dzieci ZAWSZE właśnie tak się czują -- doznają niezrozumiałego, niepojętego cierpienia od tych, których najbardziej kochają ... Dlatego jest to nawet podwójne cierpienie i szok.
I naprawdę - przeprowadzono wielką ilość badań - kary jako metoda wychowawcza mają bardzo (o ile w ogóle) ograniczoną w czasie skuteczność. Szereg innych badań wykazuje, że każde traumatyczne zdarzenie - a takim jest "klaps" od rodzica ma ujemny wpływ na rozwój i psychikę dziecka - szczególnie w pierwszych 3 latach życia i jako takie zostaje zapamiętane przez ciało, na bardzo głębokich poziomach.
Panie Robercie,
OdpowiedzUsuńw zdaniu "praktycznie w całym dorobku psycholożki/pisarki!"
chyba nie wypada pisać "psycholożki", choćby z szacunku do prac tej pani.
pozdrawiam
Arek
Panie Arkadiuszu,
OdpowiedzUsuńdziekuje za komentarz. Problemem może być także napisanie: "dorobek psycholog" lub (co gorsza) "psychologa" - w przypadku kobiety. Ot trudność. Mam nadzieje, że do przezwyciężenia! Wszak 200 lat temu był tylko nauczyciel, ale potem przyzwyczailiśmy się do słowa "nauczycielka", gdy kobiety dostały się do tego zawodu i dzisiaj już to nie razi - prawda?
pozdrawiam
R
Po przeczytaniu komentarzy i artykułu nasuwa mi się jedno zdanie "wszyscy jesteśy ofiarami deprywacji" i to sie powiela z pokolenia na pokolenie aby temu zapobiec POLECAM wszystkim rodzicom, przyszłym obcenym i nie tylko DLA Świadomośći książke (wg mnie obwiązkowa lektura) Jean Liedloff "W głębi kontinuum"
OdpowiedzUsuńfragment ksiązki http://www.abcrodzica.info/o-dzieciach-dla-rodzicow/jean-liedloff-w-glebi-kontinuum.html#axzz1JFgXO3ib
Witaj! Wpisuję się pod starszym artykułem - z tej przyczyny, że dopiero niedawno przeczytałam "Mury milczenia" Alice Miller. Powiem jedno - ta książka to rewolucja. Ta i jeszcze "Mądrzy rodzice" Margot Sunderland. Rewolucja w psychologii rozwojowej i wychowawczej - 90 proc mojej wiedzy - do weryfikacji. Chociaż intuicyjnie czułam to, co piszę autorki... no ale psychologia wychowawcza... zwolennicy tresury,zwani ekspertami- nie mogą się mylić, nicht wahr?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Małgorzata Słowik-Kózka
Małgosiu;
OdpowiedzUsuńtresura tresurą - cała behawioralna marchewkowo-karalna zasada jest do dupy!
Cudownie rozbraja behowiorylizm Alfie Kohn w książce: "Punished by Rewards" !
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuń