niedziela, 6 września 2009

Szamańska praca z nałogiem palenia papierosów

Szamańska praca z nałogiem palenia papierosów
czyli

PRACA WEWNĘTRZNA POP = o tym jakie skarby może ukrywać dym z papierosa ...

Poniższy tekst, to opis mojej pracy z paleniem, dokładnie sprzed 7 lat (lato 2002), kiedy zaczynałem odkrywać i tworzyć swoją metodę pracy z nałogiem palenia, znaną obecnie pod nazwą "Smoke Sense" (Sens Palenia). Postanowiłem się nim podzielić, ponieważ zauważyłem w nim głęboko szamańskie aspekty, a ponadto chciałem ujawnić jak z punktu widzenia biografii danego człowieka wiele ważnych treści kryje się w paleniu. Pracując z klientami z nałogiem palenia metodą "Smoke Sense" staramy się włączać - integrować te treści w życie zamiast - jak to ma powszechnie miejsce w innych metodach - wyrzucać je "na śmietnik" jako zbędne, niepotrzebne czy przeszkadzające. Dzięki temu człowiek, który myślał, że przez wiele lat bez sensu zatruwał sobie i innym życie wie, że wcale nie było to tak całkiem bez sensu - co zazwyczaj radykalnie poprawia poczucie własnej wartości i sprawia, że palenie przestaje być dłużej potrzebne...

Opisane poniżej doświadczenia i podejście wynikają z paradygmatu łączącego szamanizm, taoizm, [racę wewnętrzną  w ujęciu Junga (aktywne wyobrażanie) oraz osiągnięcia psychologii zorientowanej na proces. Uważam, że jedynie wewnętrzna (często "szamańska") podróż do wnętrza konkretnego doświadczenia może objawić jego znaczenie. Jest to rodzaj Vision Quest'u, co może oznaczać, że nałóg palenia jest potrzebny nie tylko danej osobie ale nawet i światu!
Nałóg palenia i samo palenie są wyłącznie znakiem, drogowskazem albo wierzchołkiem góry lodowej, która jest prawdziwym potencjałem uzależnionej osoby. Ten potencjał mówi o micie czy też o legendzie życia. O bardzo ważnym wieloletnim procesie rozwojowym danej osoby.
Ludzie palą papierosy głównie dlatego, że nie wiedzą jak odkrywać ten potencjał i jak z niego korzystać w codziennym życiu. Nie znają metody i sposobu. Są w subtelnym kontakcie ze znakami, przejawami Śnienia ukrytego za paleniem, ale nie wiedzą dokąd te znaki wiodą i co oznaczają... Odkrycie sensu oraz znaczenia palenia, pozwala bezproblemowo przekształcać je w kreatywne oraz pożyteczne działania i zachowania. Co więcej, takie odkrycie pozwala trafniej i pewniej podążać swoją wyjątkową drogą...



Czas i mejsce akcji: oddalona od najbliższych zabudowań o 4 - 5 km samotna chata w górach pod lasem nad wsią Wiśniowa woj. Małopolskie, 01.08.2002 r. Dziesiąty dzień samotnego pobytu.

Z lekką zgrozą i poważnym niepokojem, w czwartkowy poranek zauważyłem, że wyczerpały się wszelkie zapasy papierosów - włącznie z dłuższymi petami w popielniczce czy popielniku pieca ... Medytacyjna świadomość pracy nad sobą pozwoliła mi na zreflektowanie, że być może jest to właściwy znak i sygnał do pracy nad nałogiem :)

O moim paleniu wówczas (rok 2002): staż palacza to 20 lat. Od ponad 15 regularnie jedną paczkę dziennie - raczej tych "mocniejszych". Jakieś 6 lat wcześniej (1996) miałem dłuższą przerwę ok 4-5 mcy niepalenia (krótszych, kilkudniowych przerw nie liczę). Było to podczas letniej, 28 dniowej głodówki, gdy w 10 dniu głodówki przestałem palić. Niepalenie było wówczas stosunkowo łatwe a główna motywacja wynikała z "buntu" przeciw absurdalnej sytuacji, w której nie dość, że niszczę swoje zdrowie, to na dodatek wypłacam ciężko zarobione pieniądze firmom tytoniowym i rządowi (akcyza).

Ale po kilku miesiącach zacząłem popalać sobie jednego papierosa wieczorem dla "relaksu", "smaku", "dymu" i "nagrody" jako ukoronowanie i zwieńczenie dnia ... Nie trzeba dodawać, że wkrótce 1 papieros zamienił się w 2, 2 w 3 i nagle, po kilkunastu dniach zauważyłem, że palę 10 dziennie! Jak widać, nawet dobra motywacja, bez odkrycia sensu i znaczenia stojącego za paleniem, nie wystarcza.

Trzeba dodać, że po tym doświadczeniu wielokrotnie robiłem kolejne głodówki, poszukiwania wizji, czy odosobnienia medytacyjne podczas których paliłem znacznie mniej, ale nawet 14 dniowa głodówka nie zniosła głodu nikotyny i chęć i palenia !!!

Moja pierwsza sesja odnajdywania sensu palenia zaczęła się w południe, pierwszego sierpnia 2002 r. Około godziny 11, kiedy poczułem silną potrzebę zapalenia, spróbowałem "palić" bez papierosa. Robi się to w taki sposób, że z maksymalnie wyostrzoną świadomością udajesz, że palisz i badasz oraz rejestrujesz wszelkie pojawiające się wrażenia i doświadczenia.

W tym "paleniu bez palenia" najważniejsze dla mnie w tamtej chwili było głębokie westchnięcie. Skupiłem się na tym zjawisku i zacząłem wzmacniać to, co nazwałem westchnięciem. Z ugiętymi kolanami położyłem się na podłodze na plecach i całkowicie skupiłem się na odczuciu ekspansji w obszarze brzucha oraz klatki piersiowej. W tamtej chwili brzuch wydawał mi się o wiele ważniejszy od klatki piersiowej. W brzuchu, a szczególnie w jego wypychaniu, ekspansji ukrywało się bardzo dużo energii. Równocześnie odczuwałem od wewnątrz bardzo dużą przyjemność, rodzaj głaskania wewnętrznych warstw powłok brzusznych. Z każdym wdechem miałem także wrażenie wypełniania się dymem od wewnątrz zarówno w obszarze brzucha jak i klatki piersiowej.

Spróbowałem wzmocnić ruch rozszerzania się brzucha. Starałem się uczynić brzuch coraz większym, tak jakbym pompował balon. Zajęło to trochę czasu. Nagle wypuściłem powietrze z "balona" nieświadomie wydając odgłos AAAAAAAHHHHHHH! Skoczyłem na cztery "nogi" i w jednej chwili przekształciłem się w lwa! Lew, a raczej lwica (bo bez grzywy) bardzo głośno i dosyć długo potężnie ryczała na wszystkie strony świata ogłaszając wszem i wobec o swojej obecności.

Wraz z wydawaniem ryku pojawiło się bardzo dużo ziewania, szerokiego "lwiego" otwierania ust. Z "paszczy" wyciekały mi duże ilości śliny a z oczu płynęły łzy (jednak bez płaczu), które kapały na podłogę. Po jakimś czasie (straciłem kontrolę czasu) nadeszła refleksja ...

Całość opisanego procesu - pracy zajęła 45 minut.

Później spokojnie usiadłem i zacząłem myśleć o moich różnych kreatywnych projektach artystycznych, które udało mi się stworzyć, kiedy byłem na studiach. Chodziło głównie o teatr, poezję i śpiew.

Zrozumiałem w jaki sposób wyrażać twórczą ekspresję w obecności innych osób i jak dzięki tego rodzaju działaniom można zachęcać inne osoby do realizacji ich kreatywnego potencjału. Odkryłem, że w codziennym życiu mógłbym swoim przykładem stanowić model takiego zachowania dla innych. Po całym opisanym procesie oraz wglądzie nie miałem najmniejszej ochoty zapalić papierosa...

Analizując opisane zdarzenie muszę dodać, że głębokie westchnięcie od którego wszystko się zaczęło znam od wczesnego dzieciństwa, od czasów gdy jeszcze nawet nie myślałem o paleniu papierosów! W dzieciństwie, gdy miałem 7 - 8 lat byłem nawet pytany, czy moje częste, głębokie westchnięcia, "łapanie powietrza", nie są objawami astmy. Starałem się wówczas wdychać mocno tak jakbym nie mógł "złapać" powietrza lub jakby nie udawało mi się wypełnić płuc.

Z dzisiejszej perspektywy widzę, że już w dzieciństwie potrzebowałem więcej powietrza i przestrzeni. Potrzebowałem też bardziej treściwego "wypełnienia" od wewnątrz. Ponadto muszę dodać, że PRZESTRZEŃ jest elementem, który bardzo, bardzo kocham. Bez niej umarłbym, tak jak w zamknięci w ciasnych więzieniach umierają Aborygeni.

Jednak tym razem nie podążałem za wspomnieniami z dzieciństwa, tylko za mądrością ukrytą w ciele. W pewnym stopniu była to intuicyjna praca na wzór W. Reicha, spontaniczna i bardzo energiczna sesja bioenergetyczna z oddechem, ruchem i swobodną, nieograniczoną ekspresją ciała. Wszystkie symptomy jak: ziewanie, obfite wydzielanie śliny, czy łez wskazywały na fakt, że energie ciała zostały mocno pobudzone. Zasób energii wewnętrznej wzrastał z każdym wdechem i wzmacnianiem "ekspansji". Po maksymalnym wzmocnieniu, niespodziewanie pojawił się dźwięk aaaaahhhhh, a zaraz po nim wizja lwicy!

Dopiero dłuższy okres bycia "lwicą" pozwolił zaznajomić się z tą potężną energią, zintegrować ją i w końcu przekształcić we wgląd, który był bardzo użyteczny oraz konieczny w codziennym życiu.

Druga sesja pierwotnej wersji metody "Smoke Sense"

Tego samego dnia, około godziny 22 poczułem silny i nagły przymus oraz chęć zapalenia. Tym razem postanowiłem skupić się na doświadczeniu i zjawisku pragnienia palenia zamiast ponownie udawać, że palę papierosa bez papierosa.

Kiedy zadałem sobie pytanie: skąd wiem, że chę zapalić papierosa, odpowiedzią była ponownie potrzeba wzięcia silnego wdechu. Postanowiłem podążyć za tą potrzebą i wdychać głęboko, ale tym razem od razu zaczynając od pozycji "lwa" na czworakach. Znowu otworzyłem usta najszerzej jak tylko potrafiłem, znów pojawiło się nieopanowane ziewanie, z oczu popłynęły łzy, a z ust na podłogę obficie ciekła mi ślina.

Nagle, zupełnie niespodziewanie przypomniał mi się cały sen. Było to jak "zalew" lub wlew ciągu obrazów do świadomości, tak dokładnych, że przez chwilę byłem znów we śnie tak samo jak śni i śpi się w łóżku.

Natychmiast przypomniałem sobie, że lwica, którą się właśnie stawałem (a także ta z porannej sesji) obecna była również w jednym z moich snów sprzed 3 lat !!! Był to jeden z potężnych, zapamiętanych na długo (lub na zawsze) archetypowych snów, gdzie występowały niedźwiedzie, otoczone murami w kształcie koła średniowieczne miasto, zielone łąki, biała urwista wysoka skalna ściana z jaskinią. W tym śnie wychodziłem z miasta i starałem się uniknąć grupy niedźwiedzi biegnących po zielonych łąkach w stronę skalnej ściany. Unikając niedźwiedzi musiałem schować się do jaskini znajdującej się w tej skale. Wydarapałem się wysoko na półkę skalną i wówczas zobaczyłem, że do mojej jaskini weszła LWICA. Starałem się wyjść jeszcze wyżej w stronę otworu dającego światło, ale lwica wspięła się na tylne łapy i złapała mnie za stopę ciągnąc w dół. Tym razem (tj. podczas 2 sesji "Smoke Sense") postanowiłem zmienić role i stać się lwicą ze snu. Będąc lwicą ściągnąłem Roberta na dół, na ziemię! Kiedy zadałem lwicy pytanie, dlaczego tak ciągnie Roberta, odpowiedziała, że Robert powinien zejść na ziemię i zacząć realizować twórcze, projekty o dużej skali, związane z obszarem pracy z dużymi grupami osób i problemami społecznymi.

Ciekawe, że kiedy nadal głęboko oddychałem maksymalnie "rozszerzając brzuch", na wdechu poczułem jak ostatnie dolne "wolne" żebra z tyłu i po bokach sprawiają mi przeszywający ból. Pomyślałem sobie, że kobiety podczas ostantnich miesięcy ciąży mogą także odczuwać podobny ból. Ta praca z "głodem tytoniu" przekształciła pragnienie i wyzwoliła bardzo dużo twórczej energii. Jednak nie miałem jeszcze dosyć (po 5 latach myślę, że chyba dlatego, iż "ściągnięcie" na ziemię przez lwicę nie zostało dość dobrze rozpoznane) i postanowiłem dowiedzieć się, jaki pojawia się stan umysłu w zetknięciu z dymem tytoniowym. Tym razem dotarłem do tego stanu udając, że palę papierosa.

Stan umysłu jaki zawsze chciałem osiągnąć i dostąpić, gdy paliłem (choć przy pomocy papierosa zawsze jest to tylko marna namiastka!) cechował się klarownością, koncentracją, skupieniem, ugruntowaniem, pewnością siebie oraz asertywnością. (Czyż to nie zaskakujące? A może raczej OCZYWISTE? To było właśnie "zejście na ziemię" i "ugruntowanie", jakiego żądała ode mnie ściągająca mnie na dół lwica ze snu!) Był w tym obecny b. mocny kontakt z grawitacyjnym centrum ciała jakim jest punkt dan-tien (jap. hara) - kilka centymetrów poniżej pępka i wgłąb brzucha. Z gracją i zaskakującą mnie samego łatwością mogłem zacząć wykonywać ruchy, szybkie kroki i obroty całego ciała znane mi z AiKiDo. Zacząłem wykonywać ruchy aikido, coraz szybciej, aż nie przekształciło się to w długotrwałe wirowanie derwiszów Sufi, ale z bardzo mocnym wyczuciem własnej, centralnej osi wirowania, z dobrze ugruntowanymi stopami i generalnym zakorzenieniem w podłożu.

Po około 15 minutach wirowania zacząłem tańczyć na wzór Indian Ameryki Północnej, w postawie "ptaka" (ręce rozłożone + wyobrażony pióropusz na wypiętej pupie) kręcąc się już wolniej wokół własnej osi, ale dodając do tego ruch po okręgu - jakby krążąc dookoła ogniska.

W tym, "indiańskim" tańcu w dół i w górę mojego kręgosłupa - pleców zaczęły płynąć mocne energie, dające wrażenie podobne do ciarek bądź mrowienia sunącego po plecach. Tańczyłem dalej, aż po jakimś czasie zaczęły do mnie docierać różnorakie lęki, strachy i halucynacje w formie wzrokowej.

Za oknem, w czarnej nocy (chata jest faktycznie w górach pod samym lasem, z dala od innych domostw) widziałem między innymi: głodnego niedźwiedzia, watahę wilków chorych na wściekliznę, bandytów i rezunów z siekierami i kosami na sztorc oraz zwykłych podglądaczy (w oknach nie było firanek czy zasłon :) ) Każda z kolejno pojawiających się postaci wprowadzała mnie w silny strach, co w aspekcie fizycznym powodowało zalew płynących po plecach ciarek i jeżenie się włosów na karku. Jednocześnie byłem w stanie zauważyć, że te doznania w plecach i karku miały tę samą jakość, jaką miał wcześniejszy przepływ energii wzdłuż kręgosłupa.

Nagle, ani na chwilę nie przerywając tańca "Orła" zrozumiałem, że utrzymując świadomy kontakt ze swoim "centrum" poniżej pępka i będąc dobrze ugruntowanym stopami, jak sobie tego życzyła lwica, wszelkie lęki transformują się w doświadczany wcześniej ożywczy przepływ energii odczuwany w plecach, co daje taką samą radość, jak jazda rollercoasterem w Disneylandzie! To po prostu energia. Wówczas serdecznie zaprosiłem wszelkie moje lęki, aby przybyły jeszcze chętniej i liczniej, po czym na krótko stałem się każdym z nich; głodnym niedźwiedziem, wściekłymi wilkami, mordercami i bandytami z siekierami, a nawet wioskowym podglądaczem! Cóż za piękny widok i jakie bogactwo postaci! Po jakimś czasie zorientowałem się, że jest to swoista wersja rytuału czie, odkrytego w XI w w Tybecie przez Maczig Labtron.

Po zaproszeniu wszystkich strachów i duchów, po odtańczeniu i odegraniu ich postaci zrozumiałem, że za moim paleniem stoi doskonale ugruntowana i bardzo asertywna jakość odpowiadająca obrazowi starego wodza któregoś z północnoamerykańskich plemion. Ta jakość wywodzi swą moc z ziemi, z gruntu. Jest to kontakt dynamiczny a zarazem dobrze wyważony, jak poruszanie się aikidoki, który ani na chwilę nie traci kontaktu stóp z podłożem. To obraz Twórcy Snów i być może ważny aspekt Jaźni. Każda chęć i próba zapalenia papierosa jest i była zatem próbą ugruntowania się i stawania się bardziej asertywnym. Była także próbą pozwolenia na swobodny przepływ energii ze Źródła i z Ziemi. Ponadto jakość czy cecha przypominająca indiańskiego wodza miała w sobie coś z głęboko demokratycznego starszeństwa pozwalającego na nieskrępowane i swobodne istnienie bardzo wielu, różnorodnych postaci.

Po tym wszystkim znalazłem się już na takim etapie, że byłem gotów do ostatniej "szamańskiej" podróży: do źródeł mojego nałogu. Tym razem postanowiłem skupić się na trudno wyczuwalnej, subtelnej, poczuciowej, niedualnej tendencji obecnej w moim uzależnieniu jeszcze zanim zostało nazwane to chęcią zapalenia czy nałogiem.

Nowe doświadczenie zaczęło się (lub kontynuowało się) od ruchów Aikido, które jednak szybko przekształciły się w ruchy znane z Karate(praktyka Kata - formalnych powtórzeń pewnej sekwencji ruchów): specjalny "zaokrąglony" sposób chodzenia, plus kopanie i boksowanie powietrza z towarzyszącym im głośnym okrzykiem. Udało mi się dotrzeć do stanu umysłu "karateki". Był to twardziel, nie obawiający się żadnych wyzwań, trudów czy potyczek [czy niekojarzy się to wam z postacią cowboy'a z reklam Marlboro?].

W tym stanie rzeczy zadałem sobie pytanie: jakie Śnienie stworzyło postać karateki - twardziela? Skąd pochodzi ta potężna postać? Kim był "karateka" jeszcze zanim stał się karateką?

Zanurkowałem w ciemny tunel, pod prąd czasu. Starałem się odnaleźć korzenie zjawisk, które właśnie zamierzają się przejawić. Odkryć ich zalążkową, niedualną postać, jeszcze przed przybraniem formy i nazwy. W tym przypadku tendencją poczuciową poprzedzającą pojawienie się "karateki" była moc płynąca bezpośrednio od Matki Ziemi - Gai. Moc płynąca z ugruntowania, uziemienia, grawitacji, płynąca z asertywności i mocnego stawiania stóp. Siła płynęła ze związku z potężną mocą Ziemi. Próbując doświadczyć specyficznego czasu i przestrzeni tego Śnienia poczułem dużą aktywność mojej czakry korzenia, a to doprowadziło mnie do medytacyjnego uspokojenia. Było to jak schodzenie do samego centrum Ziemi, gdzie siła grawitacji jest najmocniejsza.

W obszarze/świecie tego Śnienia każdy jest pewien swojej drogi, losu, sposobu działania oraz istnienia. Każdy bez najmniejszych trudności może dzielić się z innymi swoimi fantazjami oraz ideami. Inni ludzie nigdy nie czują się tego rodzaju wyznaniami zagrożeni ani wytrąceni z równowagi. W tej krainie każdy jest równie dobrze zakorzeniony, ugruntowany i zrównoważony. W świecie tego specyficznego Śnienia "Karateki" każdy może mówić innym osobom, co tylko zapragnie, a zwłaszcza o tym, co zainteresowało go w danej osobie. To świat bezpośredniości.

Zdałem sobie sprawę, że marginalizowałem to Śnienie w sobie, ponieważ byłem przekonany, iż tego rodzaju medytacyjne, dobrze ugruntowane podejście wymaga wysiłku oraz szczególnej postawy, a ponadto samo ujawnienie takiego sposobu istnienia w świecie może onieśmielać innych. Wszak zapalenie papierosa wydaje się od tego o wiele łatwiejsze... Teraz każde westchnięcie i każdy głębszy wdech przypomina mi o tym Śnieniu. Potrzebuję ugruntowania w każdej z możliwych pozycji. Tak jak taoistyczny mistrz Chi Kungu. Człowiek po prostu łączy Ziemię z Niebem ... Oto moje zadanie.

W kontaktach z ludźmi, dobrze ugruntowany mistrz taoistyczny lub po prostu niepalący Robert może pokazywać innym :

a) bezpośredni sposób komunikacji, twarzą w twarz, oko w oko, człowiek do człowieka nawet przy zastosowaniu środków niepopularnych i przekraczających normy kulturowe;

b) drogę dostępu do własnej i nieskończonej kreatywności. Twórczość jest zawsze obecna: tu i teraz. Dla każdej i każdego z nas. Nie ma czasu na wydeptywanie starych i niekonstruktywnych ścieżek czy wzorców życia. Życie jest zbyt krótkie, żeby błąkać się po starych, dobrze znanych gościńcach.

Przy okazji archetypowych obrazów z przywołanego snu i wizji: po jakimś czasie pogrzebałem w sprawie lwa i lwicy ... Poza faktem, że np. lew Judy to zmartwychwstały Jezus powstający z grobu, okryłem, że egipska bogini Sachmet (co znaczy potężna! -- nie jestem pewien, czy dobrze piszę imiona z pamięci) była kobietą o głowie lwicy. Była boginią zniszczenia a towarzyszył jej bóg Seth lub równie niszczycielski, pożerający słońce wąż Apop. Jeśli jednak ktoś potrafił przekształcić gniewną moc Sachmet, to stawała się ona dobrą wróżką (Verethaku) a jej przemożne zdolności oraz umiejętności były wykorzystywane do uzdrawiania i przywracania porządku na świecie. Egipscy lekarze/uzdrowiciele bywali nazywani kapłanami Sachmet.

Imię Sachmet oznacza „potężna” lub „silna”, co także obrazuje jej lwia postać. Zwykle przedstawiano ją jako kobietę z głową lwicy, ubraną w ponętną, wąską suknię, która stoi bądź siedzi na tronie. Jej skroń dekorował słoneczny dysk z ureuszem zamiast korony. Było to nawiązanie do jej słonecznego pochodzenia od samego króla bogów – Re. Natomiast atrybuty bogini: dwa wysokie strusie pióra oraz strzały przygotowane do zagłębienia ich w sercach wrogów symbolizowały jej zamiłowanie do sztuki wojennej Każdy władca wykrzykiwał jej imię na polu bitwy, żeby wzbudzić strach w szeregach przeciwnika. Kiedy Sachmet miała nieco lepszy humor, zamiast strzał nosiła ze sobą znak życia anch bądź berło papirusowe, nawiązujące do jej dolnoegipskiego rodowodu. więcej tu: kliknij

Zastanawiam się, czy wspomniany Lew Judy nie był przypadkiem krewnym starożytnej egipskiej bogini Sahmet :)

4 komentarze:

  1. piękne!!! i podziwiam, że wszystko zapisałeś, i można przeczytać: ja też rzuciłam palenie tym sposobem procesowym, w moim paleniu było coś innego:) no ale właśnie tak to jest...
    kiedy dotarła do mnie cała oczywistość tego, do czego mnie prowadziło palenie,, przestałam natychmiast i nigdy do tego nie wróciłam, to było też w 2002 r :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz - twoja opinia/zdanie jest dla mnie ważne !