sobota, 17 marca 2012

Kim jest szaman/ka?

Właśnie ukazał się mój artykuł  w Tarace:  pt.: Rzut okiem na szamanizm po szesnastu latach praktyk.
myślę, że to dość ciekawa refleksja. Pisząc ten artykuł natknąłem się na mój przekład fragmentu tekstu Tom'a Cowan'a pod jakże ważnym i aktualnym tytułem:




Szamanizm w weekend



O szamanizmie na weekendowych warsztatach
z książki Toma Cowan'a "Shamanism - the Path of Spiritual Growth in Everyday Life"
(przekł.: Robert Palusiński)

Pewnego razu, moja przyjaciółka, będąca autorytetem w dziedzinie tajemnych tradycji postawiła takie pytanie: "Czego można się nauczyć z tradycji szamanizmu podczas weekendowych warsztatów?" Miała na myśli klasyczną szamańską inicjację wśród ludów plemiennych, podczas której - jak podkreśliła - "siedzisz sobie spokojnie w jurcie, zajmujesz się swoimi sprawami, gdy nagle szkaradny, czterogłowy duchowy potwór wpada przez otwór drzwiowy, chwyta cię za szyję, wyszarpuje cię poprzez otwór w dachu w jakąś ponurą rzeczywistość, gdzie zaczyna cię tarmosić, rozrywa cię na części, wrzuca w jakieś lepkie, śmierdzące paskudztwo, składa z powrotem do kupy i wrzuca przez otwór dymny do jurty. Po czym powiada: 'Ha, teraz jesteś szamanem!' "
Musiałem się z nią zgodzić. Jeżeli tak wygląda szamańska inicjacja, to kto jej potrzebuje? Nie brzmi to zbyt przyjemnie dla kogoś, kto chciałby w ten sposób spędzić weekend, zwłaszcza gdy ma w dodatku zapłacić za to pieniądze. Na szczęście, ten klasyczny opis wprowadzenia na drogę szamana, w zbliżonej formie spotykany w wielu tubylczych tradycjach, nie jest jedynym sposobem. Zapoznajmy się z historią Aua, pewnego innuickiego szamana z plemienia Iglulik.

piątek, 16 marca 2012

GDY MAMY RÓŻNE PARADYGMATY ...

Czasem biorę udział w dyskusjach na temat alternatywnych podejść do leczenia, chorób, koncepcji zdrowia. Wyrażam swoje wątpliwości co do konieczności i przymusu "obowiązkowych" szczepień oraz popieram leczenie homeopatyczne [nawet jeśli to tylko "placebo" - jak chcą krytycy, to widziałem i sam doświadczałem tak wiele pozytywnych efektów działania leków homeopatycznych, że chciałbym więcej takich "placeb" :) ]. Oczywiście nie uważam, że należy zlikwidować medycynę alopatyczną - jednak jestem przeciw jej tendencjom zwalczania "konkurencji"  wyrażaną właśnie poprzez chęć jej zlikwidowania i totalnego nie dostrzegania jakichkolwiek osiągnięć  jakie odnotowała homeopatia w ciągu 200 lat praktyki homeopatycznego leczenia.
O co chodzi w nieraz bardzo zaciętych sporach wokół szczepionek, leczenia homeopatycznego, itd.?

Dostrzegam tutaj  zderzenie dwóch paradygmatów:

(1) Jeden z nich powiada: ludzkość ma w sobie odpornośc na wszystkie bakterie i wirusy (przecież człowiek ma je w sobie cały czas!) - czasem jest ona zaburzona (wtedy organizm choruje), ale nie u wszystkich: jak sprawić by śniące ciało, ciało i mikroby koegzystowały (a także walczyły ze sobą) w ramach Głebokiej Demokracji? Ten paradygmat powiada: nastąpiło zaburzenie  równowagi - jak ją przywrócić? Jak wesprzeć naturalny, wewnętrzny proces samo-uzdrawiania? W tym paradygmacie zarówno człowiek zdrowy, jak i człowiek chory są OK -- choroba/zdrowie to objawy przemian TAO: pojawianie się i znikanie różnych chwilowych stanów. Dziś jestem "chory" a jutro jestem "zdrowy". Z tego punktu widzenia w chorobie nie ma patologii - to "sen" ciała, czasem faktycznie potworny koszmar, który niesie cierpienie dla tej części nas, która jest odbiorcą symptomu.

Drugi paradygmat (2) powiada: wirusy i mikroby to wrogowie człowieka (ludzkości) trzeba z nimi walczyć i wygrywać - to jest (mierzalno-wymierna) miara postępu. Są "Złe" bakterie i "dobre" (np. te w jogurcie ;) ). Na te "złe" mamy coraz lepsze środki walki. "Zwalczamy" choroby - to jest retoryka walki. Za takim poglądem stoi cenny duch wojownika i aktywisty społecznego  walczącego o życie i zdrowie ludzkości - ale także obecny jest tutaj duch konkwiskadora/zdobywcy górującego nad światem przyrody, przy czym bywa, że jest to zdobywca pozostawiający spalone i zniszczone podbite terytoria.

W (trzecim - obejmującym oba poprzednie) paradygmacie Głębokiej Demokracji wszystkie te "duchy" są potrzebne! Wszelkie spory pomagają w klarowaniu i doskonaleniu tak metod jak i zajmowanych stanowisk.

Szkoda tylko, że wielka energia "wojownika" idzie często w ślepy zaułek. walki ze "złem" Np. wydajemy ogromne kwoty - miliardy na badania nad lekami nowotworowymi, ale wciąż NIKT nie wie dlaczego rekiny jako jedyne zwierzęta NIGDY nie chorują na nowotwory -- gdyby więcej środków wydać na badania nad tajemnicą odporności rekinów to .... (walczący z nowotworami musieliby znaleźć inne pola walki :) -- a przyroda szybko by im go dostarczyła! )

poniedziałek, 5 marca 2012

ZBIOROWA TRAUMA

Ponieważ zbliża się nasze drugie spotkanie 2-dniowego panelu - procesu grupowego w którym z inicjatywy Fundacji Głębokie Demokracji  grupa osób z Polski oraz grupa z Niemiec będzie pracować nad przeszłością i nad zbiorową traumą post-wojenną - tym razem w Warszawie (poprzednie spotkanie miało miejsce w Berlinie) pomyślałem, że można by zaprezentować interesujący fragment (z samego początku - motyw biograficzny autora) z  tłumaczonego przeze mnie tekstu opisującego traumę Anglii - Londynie, aby pokazać jak bardzo uniwersalne i jak podobne doświadczenia kreują doświadczane zbrodnie wojenne ...

Cytat pochodzi z przekładanej przeze mnie  książki  Johna Cornwell'a  "Naukowcy Hitlera  --- Nauka, wojna i pakt z diabłem"

poniższy tekst ukazuje wzór tworzenia stereotypizacji jaki wytwarza się pod wpływem przeżyć u ludzi (znacząco) mniej doświadczonych wojną od obywateli Polski. Dla mnie znamienny jest fragment: "że Niemcy wyssali zło z mlekiem matki"- jakże podobny do panującego powszechnie przekonania, że "Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki" ...

Kiedy razem z mamą  wracałem autobusem ze szkoły, oglądałem
zniszczenia spowodowane eksplozją rakiety V2, która spadła na granicy
Wansted i Woodford na wschodnich przedmieściach Londynu. Rakieta
zniszczyła kilka akrów lasu i wyryła ogromny krater. Akurat w tym
czasie spacerowała tam kobieta ze swoim dzieckiem i widziałem
dziecięcy wózeczek zwisający z gałęzi drzewa. W wyniku eksplozji
zginęła matka z dzieckiem oraz kilku pechowych przechodniów.
        Dla dziecka urodzonego w maju 1940 roku, poczętego w miesiącu, w
którym  Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, wojna wydawała
się być czymś, co  trwało  od zawsze i to  bez perspektywy końca. Dla
dziecka wojna była permanentnym, wprowadzajacym w  zdumienie kryzysem
ale również przygodą: wyścigi do najbliższego schronu z blachy
falistej, do których startem był poczatek melancholijnego zawodzenia
syren alarmowych; znajdowanie na ulicach srebrnych odłamków szrapneli
po nocnych nalotach; wpatrywanie się w błyszczącą zaporę balonów,
które przesłaniały słońce jak stado wędrujących wielorybów. Dla
naszych rodziców  i starszego rodzeństwa wojna była szokiem
Blitzkriegu (z liczbą 43 000 zabitych brytyjskich cywili),
wiadomościami o stratach żołnierzy na lądzie morzu i w powietrzu i
nocami spędzanymi pod ziemią. Dorastaliśmy kojarząc te nieszczęścia z
Niemcami i oczywiście wojna z Hitlerem była naszą wojną.
Latem 1945 roku mama zaprowadziła mnie w pobliże obozu przejściowego
na Wansted Flats - niedaleko naszego miejsca zamieszkania, gdzie za
kolczastymi drutami przebywali internowani jeńcy niemieccy. Wylegiwali
się, opalali się i odpoczywali. Niektórzy nosili zabawne chusty na
szyjach, ciemne okulary i ciemno szare furażerki. Jeden z nich mrugnął
do mnie i zrobił śmieszną minę. Kiedy już zobaczyło się hitlerowskich
żołnierzy na żywo, to trudno było  ich demonizować w taki sam sposób,
jak robiliśmy to wcześniej. A jednak nawet po zakończeniu wojny, kiedy
już opuszczono flagi zwycięstwa, wciąż panowało wrażenie, że  Niemcy
wyssali zło z mlekiem matki. Wrażenie to było wzmacniane i pogłębiane
przy okazji rozmów prowadzonych ze starszym pokoleniem, które walczyło
w czasie Wielkiej Wojny
. U mojego dziadka stały na kominku mosiężne
łuski, a on codziennie je polerował. Opowiadał jak przed wojną Niemcy
budowali okręty wojenne aby pobić Królewską Flotę i o tym, że w
tamtych czasach angielskie porty były zapchane tanimi, niemieckimi
wyrobami, które zalewały Anglię.  Mówił, że istnieje związek pomiędzy
niemieckimi okrętami, masą importowanych towarów takich jak zabawki,
narzędzia,  pióra, przedmioty kuchenne, lampy, noże, maszyny do szycia
i pisania - ze stertami martwych ciał piętrzących się wokół okopów.
Jego zdaniem "Niemcy byli o połowę za mądrzy i tak samo zbyt
nikczemni".  To zdanie poprzedzało inny aforyzm, który w młodości
często było mi dane słyszeć: "Dobry Niemiec, to martwy Niemiec".